Będzie dobrze.
Będzie.
Dobrze.
Dobrze.
Będzie.
Musi być.
Powtarzam w myślach, a znajomy, nieznośny stukot
ciągnie się za mną jak guma do żucia. Tiaa, ruda welurowa sukienka z pewnością
pasuje do gipsu, który chłonie moją nogę aż po kolano. Od mistrzyni gracji i
refleksu do łamagi. Brawo, Skyler. Diabelski ból powodował, że całą swoją
uwagę, w ciągu trzech tygodni życia koncentrowałam właśnie na nim. Oddaliłam
się od perspektyw, planów, studiów i zatarłam się w cień.
Cały ten ból, niechciane myśli, które non stop zasypywały
moją głowę zbywałam zmaltretowanym na wszystkie strony snem. Ale wtedy niestety
zderzałam się z moją nocną marą, która nawiedzała mnie, coraz częściej.
Ratuj się, ratuj się, sekret się wydał,
sekret się wydał... Żegnaj! - krzyczał głos a wtedy ja miałam wrażenie, że
spadam w otchłań bez końca. Budziłam się oblana potem a nawet łzami i przez to
jeszcze więcej spałam, i tak błędne koło zamykało się.
Przebywając w czterech ścianach od rana do nocy tliłam
się. Będąc w więzieniu człowiek ma za dużo czasu na przemyślenia, właśnie tak
się czułam. Jak efekt uboczny wszechświata, niczym moje miśki wciąż oczekujące
na jakiś przełom w ich nużącym wegetowaniu. Codzienne dawki ciszy rozsadzały już
mi mózg.
Teraz byłam kosmitką sprowadzoną w końcu na ziemię. Spragniona
normalności jak człowiek na pustyni wody. Paradoksalnie to właśnie
społeczeństwo zabijało mój powrót do naturalnego bycia. Od wiercenia
ciekawskich oczu miałam wrażenie, że mam w okolicy brzucha już ogromną dziurę. Na
szczęście miałam jeszcze drugą sprawną nogę, która w zderzeniu o kamienne
płytki dawała mi chociaż połowicznie wrażenie mojej normalności.
Wystawa została zorganizowana w miejscowej galerii,
na której osobiście zjawić miał się Damien Hirst. Uczelniana podłoga z
pewnością nie wytrzymałaby pod ciężarem gipsu... i obszerności tejże imprezy. Wszystko
tutaj było z kamienia, gładka podłoga i nierówne, kunsztowne ściany jak na
galerię przystało. Parę centów przed nimi wisiały na metalowych sznureczkach
dzieła młodych artystów. Cały korytarz udekorowany abstrakcyjnymi tworami. Wyglądały
jak kolorowe kamienie powyrzucane na brzeg przez morze. Przy końcu tasiemcowego
korytarza znajdowała się mini salka konferencyjna, gdzie wszyscy się
gromadzili.
Wodziłam wzrokiem od obrazu do obrazu powoli
człapiąc. Widziałam przeróżne zderzenia przeciwieństw. Światów natury, światów
uczuć, zjawisk pogodowych, bitwy kolorów wchłaniających się wzajemnie. Gdy
dobiegło mnie echo mikrofonu postanowiłam przyśpieszyć nieco tępa. Wyjrzałam
zza ściany i ujrzałam kilka ustawionych rzędów siedzeń, skierowanych na niedużą
scenkę. Przystanęłam w progu z nerwami napiętymi jak struny. Czułam jak ciepło
zalało mnie od stóp do głowy, więc ściągnęłam swój szary płaszcz i przytknęłam
go do piersi jak tarczę. Odszukałam wzrokiem Dana i resztę. Wszyscy siedzieli
obok siebie, chichotali i wymieniali się ze sobą swoimi uwagami. Poczułam
delikatne ukłucie w okolicy serca. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo
brakowało mi ich gderania, narzekania i ogólnie bycia przez te trzy tygodnie. Oddaliliśmy
się znacznie od siebie.
Czy istniała jeszcze jakaś cienka nić porozumienia między
nami? Znów czułam się samotna jak podczas pierwszych chwil w Filadelfii. Czułam
się ów taka odrzucona, nieważna i zapomniana przez świat, że traciłam rozsądek.
To jak wisząca nade mną chmura deja vu.
Nie zauważyłam kiedy rudy płaszcz znów zjawił się
obok mnie. Czarne jak noc oczy zatrzymały się na mnie.
- Cześć. - przywitał się, nieco nachylając.
Obrzuciłam go niechętnie wzrokiem i szybko wróciłam do sceny. Nie chciałam
stracić kontroli w takim momencie obwiniając go o to, że to on był głównym
sprawcą mojego wypadku, w którym moja kość została niefortunnie przemieszczona.
- Jestem tym chłopakiem od rozporka. - ciągnął
dalej, dekoncentrując mnie. - Nie zabrzmiało to zbyt dobrze... - zorientował
się w zażartej konwersacji z samym sobą. Czy osoby, które same ze sobą
rozmawiają na głos nie są uznane za chore psychicznie?
- Chyba powinniśmy się poznać? - uznał jego
słowotok. Trajkotał jak papuga. Ignorując go próbowałam mu przetłumaczyć, że
nie mam ochoty na pogawędki o życiu, ale też nie należę do osób cierpliwych.
- Po co? - rzuciłam w jego stronę i znów zerknęłam
na scenę. Zapełniały ją trzy osoby, Myers'owa, dyrektorka i w tym jakiś młodo
wyglądający przy nich mężczyzna, nie powiedziałabym na więcej niż trzydzieści. Dyrektorka
stała nieopodal głośnika, odpowiadającego połowie jej wysokości. Co przypływ
dźwięku wzdrygała się, zapewne od natężenia, co było zbyt nieodpowiednio
zabawne dla mnie w takich okolicznościach. Ołówkowa spódnica uwydatniała jej za
szerokie biodra, które odwracały uwagę od kwaśnego uśmiechu. Tuż obok była
Myers'owa o włosach rozczapierzonych, jakby dopiero co wstała z łóżka lub wpadła
po drodze do galerii pod kosiarkę. Przepis na idealną szopkę dopieszczony do
ostatniego sztucznego szczegółu.
- Nie wiem w sumie. - wywnioskował po chwili. - Widziałaś
już mnie kilka razy, wiem bo widziałem jak na mnie patrzyłaś, więc?
Już zapomniałam o tym wrzodzie na tylnych partiach
ciała - Andrew.
- Proszę o uwagę. - Z głośników wypłynął swobodny
głos o nieśpiesznym akcencie, przez co wyprostowałam się. Sięgnęłam wzrokiem w
dal. Mężczyzna z bujnymi kruczoczarnym włosami i okularami z grubymi oprawkami
na nosie nachylał się do mikrofonu.
- To, że
patrzę na ludzi, nie oznacza, że chcę ich poznać. - mruknęłam z podszytym sarkazmem
do chłopaka.
- nie przedłużając... - W pomieszczeniu szybko
zapadła cisza. Wiele osób z ciekawością wyciągnęło szyje do góry. W powietrzu
niemal czuło się iskrzenie i napięcie wyczekiwania.
- Właścicielem miejsca w mojej galerii zostaje...
Pan Jared Leto! Gratulację! - Jego głos nagle ucichł, i wszystko inne też. Moje
serce zamarło. Cały ten teraz panujący tu hałas przez oklaski zastąpiło
dudnienie mojej własnej krwi. Czas jakby spowolnił. Moja twarz doznała
paraliżującego skurczu, usta opadły z niedowierzania. Chciałam wykrzyczeć Halo! Też tu stoję! Zabrakło jednakże
sił, z gardła nie wydostał się żaden przyjęty w normach dźwięk. Byłam jak duch,
jak nikt, nic. Jakbym nie istniała. Osłabienie zalało mnie całą.
Z tłumu wynurzyła się tak znana postać. Znajome
kasztanowe włosy i barki... a potem cały tułów, nogi i nieodgadnięty wyraz
twarzy, która mówił: nie znasz mnie, i
nigdy nie poznasz.
Wodziłam za nim wzrokiem. Jak przebija się przez
rzeszę ludzi, potem pokonuje kilka stopni na mikroskopijny podest, ściska dłoń z
Hirstem. Po raz pierwszy odkąd go znam był taki elegancki i nonszalancki. Wciąż stanowił wąską czarną plamę na tle
otoczenia. Zamienił rozciągniętą bluzę na sportową marynarkę, zlewającą się z
podkoszulkiem i dżinsami. Dodawało mu to pewnej gracji, która zawsze niknęła
pod jego spojrzeniem na świat.
Lecz to wszystko rozwiało się, gdy dopadły mnie
myśli o tym, że mnie perfidnie oszukał i wykorzystał. Zalała mnie wściekłość, przecedzona
bezsilnością. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Wszystko nagle
odczułam ze zdwojoną siłą. Pewien ucisk w gardle. Mdłości. Aż rozbolał mnie
kręgosłup.
Odlepiłam się od chłodnej ściany i opuściłam
pomieszczenie, w momencie kiedy usłyszałam jego głos, przebijający się przez
pulsowanie własnej krwi. Przez chwilę dźwięczał mi głowie, niczym nigdy nie
zanikające echo. Z początku truchtałam. Po chwili zrozumiałam, że biegnę
całkiem otumaniona szumem w uszach. Słyszałam przyduszony stukot gipsu o twardą
posadzkę. Nawet już nie czułam jego ciężaru.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam do Andrew, gdy poczułam
ciepłą dłoń na swojej własnej.
- Dlaczego uciekasz? - Aura równego tętnienia
zaczęła zanikać. Przebił się przez nie głos należący do mężczyzny, lecz nie
angielski akcent, tylko ten hipnotyzujący, który za każdym razem głaskał moje
serce równie jak muzyka.
- Dlaczego?! - warknęłam mierząc go oczami.
Szybko objął mnie wzrokiem. Miał tak nienaturalnie
czarne oczy... takie nieludzkie, zupełnie inne niż zawsze, z jakimś tajemniczym,
nieodgadnionym roziskrzeniem panującym na ich dnie. Patrzył na mnie z taką
leniwą drapieżnością. To wyraźnie wystarczyło, żeby po moim ciele przeszedł
dreszcz.
- To ty mi wytłumacz dlaczego przypisujesz sobie
wszystkie zasługi?!
Przymknął na ułamek sekundy oczy i spojrzał na sufit
oblizując wargi. Wyglądał na rozśmieszonego moim pretensjami. Że też ma
czelność się ze mnie naigrywać! To spowodowało, że moim rezon chlasnął na twarz
jak placek na podłogę. Ale kontynuowałam wywód dalej, jednak teraz zdławionym
głosem.
- Już zdążyłeś zapomnieć przez co przeszliśmy, żeby
wygrać? Gdyby nie ja to teraz zdychałbyś pośród tych wszystkich ćpunów! -
udawałam taką odrazę i irytację na jaką mnie było stać. Nie okazało się to
łatwym zadaniem, wciąż się trzęsłam pod dotykiem jego szorstkich opuszków.
Skrzywił się. A ten koślawy uśmieszek jeszcze
bardziej rozpalił we mnie gniew. Łypnęłam znacząco na jego rękę ścieśniającą
teraz moje nadgarstki jak kajdanki.
Rozluźnił je nieco, ale wciąż nie puszczał. Znów
wróciłam do jego twarzy. Miał takie sińce pod oczami jak ciemne plamy na białym
miąższu jabłka. Drżałam jak galareta, co na pewno już zdążył zauważyć.
- Nigdy bym cię nie oszukał. Nie. Ciebie. - powiedział
cicho lecz niecierpliwie. Tym to mnie dopiero zbił z tropu. - To im się coś
pochrzaniło - wskazał prawą ręką małą salkę, skąd wybiegliśmy, tym samym
uwalniając moją. Natychmiast pojawiły się na nich czerwone pręgi. - Nie
słyszałaś jak mówiłem, że Skyler Sparks to główna autorka naszego dzieła? -
wypowiedział to z dziwnym grymasem na twarzy i jeszcze większym poruszeniem.
''Nasze'', to tak surrealistycznie brzmiało.
- Ci debile nic nie wiedzą. Robią coś, czego nie
potrafią! - Wybuchł rozgorączkowany niczym wulkan. Czułam ten ogień z daleka.
- Musisz mi uwierzyć. Nigdy bym cię nie skrzywdził -
mówił błagalnym tonem i wyczerpaniem w głosie.
Stado odznaczających się rureczek na bladej skórze
zdobiły jego szyję jak misterne tatuaże. Oddychał ciężko i nierówno.
Kilkanaście oddechów dalej ruszył, ciągnąc mnie za sobą. Szarpnął przed sobą
pierwsze lepsze drzwi z brzegu. Wpadliśmy do środka a Jared zatrzasnął je za
sobą.
Nie mając teraz żadnego punktu oparcia poczułam się
jak w próżni. Dryfując teraz w ciemności wpadłam na ścianę a jakiś kijek osunął
się po ścianie i z hukiem wylądował na posadzce. Upuściłam gdzieś po drodze
płaszcz. Prawdopodobnie był to schowek na szczotki i mopy, ale nie przejęłam
się tym. Poczułam zbliżające się do mnie ciepło.
- Ja. nie wiem. co się ze mną dzieje. - wypowiedział
chrapliwie a każdemu słowu towarzyszyło głośne sapanie. Zaciągnęłam się jego
oddechem. - Muszę cię mieć. - Miałam wrażenie, jakbym się rozpadała. Serce tłukło
się w piersi jak oszalałe.
- Wtedy. Kiedy. Zobaczyłem. Was. Razem. W kinie. Omal
nie strawiła mnie zazdrość. - wydyszał dalej przez zęby.
Moje całe ciało pulsowało, jakby w żyłach toczył się
jakiś wyścig. Mimo to czułam, że zaraz upadnę, ale przywarł do mnie biodrami
wzbraniając przed upadkiem.
Jego usta znalazły się tuż przy moich, zaczęły na
nie napierać, prosząc o wstęp.
- Tylko daj mi zgodę. - wyszeptał już prawie w
środku mnie.
Rozchyliłam je odruchowo a on przywarł wargami do
moich ust z morderczym żarem i głodem. Był rozpalony. Wodził rękoma po
policzku, ramionach, talii. Po gładkim materiale sukienki. Odchylił jej
strukturę i złożył pocałunek na nagiej skórze obojczyka. Wiedziałam, że
powinnam go odepchnąć. Tak nakazywał rozsądek, ale nie byłam w stanie go
posłuchać. Nie, kiedy Jared tak to robił, jakby uznał, że warto iść za to do
piekła. I po raz pierwszy mogłam z niego czytać jak z otwartej karty. On mnie pożąda. Mojego ciała, duszy. Taką,
jaką jestem. Ja też go chcę, Boże, jak ja go pragnę... Jednak nie mogę
pozwolić, by to się stało. Ten szaleńczy głosik w środku mnie, domagający jego
całokształtu musi się w końcu przymknąć!
Nie
potrafię zahamować. Nie mogę...
Wplotłam ręce w jego jedwabiste, potargane włosy i
nagle zdałam sobie sprawę, że chciałam to zrobić odkąd go zobaczyłam.
To
przez ciebie nie potrafię się kontrolować.
Pomogłam mu zedrzeć marynarkę z ramion. Czas
spowolnił a intensywność doznań powiększyła się. Włożyłam dłonie pod jego
koszulę i zaczęłam badać wcześniej nieodkryte przeze mnie partie ciała. Wyglądało
na to, że jemu się bardzo podoba, a nawet że doprowadza go to do szaleństwa.
Jęczał cicho z ustami na moich. Czułam napięte mięśnie, zjechałam niżej. Bicepsy
i znów wróciłam do barków. Jego naga skóra pod moimi palcami wydawała się gorącym jedwabiem. Wbiłam w nie
palce i oddałam mu pocałunek z całą desperacją nagromadzoną przez te wszystkie
dni pełne bólu i frustracji.
To
przez ciebie nie potrafię się kontrolować.
Nie potrafię się kontrolować...
Nie potrafię się kontrolować...
Gdy dotarł do materiału pończoch wydał z siebie
gardłowy pomruk. To przyprawiło mnie o jeszcze silniejszy rumieniec.
- Ppp... rzestań - To wymagało ode mnie całej swojej
samokontroli. W jednej chwili wstrzymał się od wszystkiego: całowania,
gładzenia, dotykania, co sprawiło mi szokujący zawód.
Odsunął ode mnie twarz z wciąż zagryzionymi zębami w
moją wargę. W końcu odzyskałam ją. Ale wciąż przyciskał mnie do ściany od pasa
w dół.
Skamienieliśmy jak dwa posągi. Połączone na
wieczność. Dwie zespolone ze sobą zimne rzeźby, z dwóch różnych pracowni,
zwaśnionych twórców, w jedność.
Nabrał gwałtownie powietrza. Nie widziałam za dobrze
jego twarzy, ale byłam niemalże pewna, że ma wypisany na niej wyraz udręki.
To by było - lekko powiedziane: nierozsądne. TO
byłby największy błąd w moim życiu. Jakieś pojedyncze drobinki racjonalności w
mózgu wiedziały, jednak ta przeważająca część, czyli serce i reszta były
oczywiście za tym, aby zasmakować zakazanego owocu i zrzucić rozsądek ze
stromego klifu.
Wykonał jeden malutki kroczek w tył i to
wystarczyło, abym odetchnęła, ale nie z ulgi, lecz zawodu.
Po dosłownie sekundzie do pomieszczonka wlało się
trochę światła, potem przeniknęła przez nią czarna sylwetka a następnie znów
pogrążyłam się w ciemności. Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę jak mocno
pracują moje płuca. Nie byłam w stanie się ruszyć i tak samo wyjść, jakby nic
się nie stało. Osłupiałam, za to w głowie panował mi armagedon.
***
Znów podjęłam się próby wykonania podstawowej
czynności życiowej. Nabiłam na widelec strzępek sałaty i lekko uniosłam rękę,
jak wyobraziłam to sobie jakieś trzy sekundy temu. Nagły odruch wymiotny pokrzyżował
moje plany i sztuciec upadł z brzękiem na drewnianą powierzchnię. Nic dziwnego,
mój żołądek był tak ściśnięty, że nawet oddychanie sprawiało trudność. Gdy już
w końcu udaje mi się przekonać mózg, że powinnam coś zjeść, wnętrzności
odmawiają posłuszeństwa.
Uniosłam wzrok. Twarze innych obdarowały mnie
zdziwionymi spojrzeniami. Doprawdy już nie nadążam dlaczego. Bo zepchnęłam ich
marzenia o wygranej i licznych korzyści z tym związanych do rowu? Czy dlatego,
ponieważ siedzę właśnie w miejscu, które przyjęto, że należy do Leto, bo praktycznie
zawsze je zajmuje? Nawet jeśli jego zgraja nie szczyciła uczelni swoją
obecnością, ten stolik pozostawał wolny. Z moich obserwacji i tych osób
trzecich wynikało, że absolutnie nikt nie odważył się już drugi rok pozwolić
sobie na takie luksusy. Przełamałam tą ciągłość i oczekuję kary. Leto, ja tu
czekam!
Swoją drogą rzeczywiście nie dziwię się, czemu
wybrali to miejsce. Można było dostrzec stąd każdy zakamarek tego
pomieszczenia. Sprawiało wrażenie zacienionego, odosobnionego. W sam raz dla
takich pomyleńców jak oni. Pełniło to nieco funkcję ich osobistego centrum do
inwigilacji. A przynajmniej ja tak to odczuwam.
Mój zamyślony wzrok znów uleciał i zatrzymał się na
twarzy również spoglądającej na mnie. Dan. Patrzył z żalem i... tęsknotą?
Aczkolwiek wyprostowałam się i gdy zdołałam wykrzesać z siebie przepraszający
wyraz, on wrócił do Holly i całej odwróconej ode mnie reszty. To nie było tak,
że mi jasno oświadczyli, żebym się do nich nie zbliżała. Sama wybrałam ten
stolik przez pewną siłę przyciągania.
Co on ze mną robi... Jared, który zmienia zdanie
częściej niż kobieta podczas okresu. Wciąż czułam jego zapach, rozpalony dotyk
na swojej skórze, jego ciepły oddech i ruch mięśni pod palcami. Każde
najmniejsze muśnięcie ust. Miałam przed oczami jego twarz i te czarne jak
pieprz oczy. Na tą myśl coś zapulsowało we mnie jak krew tryskająca z otwartej
rany. Nawet w pokoju pełnym sztuki patrzył tylko na mnie.
Chciałam zobaczyć jak
zareaguje widząc mnie po tym, co zaszło. Jak będzie się zachowywać. Czy będzie
nieco niezręcznie, czy może już o wszystkim zapomniał?! Mój Boże, jestem ofiarą
swojego własnego umysłu.
Gdy już zgarnęłam swój
cały asortyment dochodząc do wniosku, że przez moje gardło nic nie przejdzie, z
drzwi wypłynęły odznaczające się tu kolory. Pastelowy fiolet, błękit i czerń
głębsza, od jakiegokolwiek innego istniejącego odcienia. Zmierzyłam każdego
wzrokiem. Moja fascynacja nimi nie niknęła, ona rozszerzała się niczym czarna
dziura. Chciałam być taka jak oni, jak one. Żeby podobać mu się jeszcze
bardziej. Żeby nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Żeby już nigdy nie być
samotną, słabą ani lekceważoną. Wyczekiwałam go... ale nie pojawił się. Była
ich tylko piątka.
Pierwszy, ''kierowca''
tego pociągu dla Obłąkanych przeleciał zdawkowo po mnie oczami i beznamiętnie
ominął mnie jak odchody w trawie. Pozostali zrobili to samo. Zatrzymali się
dopiero przy stoliku obok brudnego okna, z którego można było wyglądać na
wiecznie zakorkowane ulice.
Nie czekając dłużej zacisnęłam zęby i ruszyłam.
Ogarnęło mnie dziwne przeświadczenie, że już kiedyś znajdowałam się w takiej
sytuacji, dzierżąc w dłoni pięciodolarówkę. Na wspomnienie tamtych dni supeł
wokół mojego serca zacisnął się, z sentymentu wolności, jaką niegdyś posiadałam
zanim Jared złapał mnie w swoją złotą klatkę.
- Cześć. - wydusiłam z
siebie blado. Po mojej twarzy szybko przemknął wyraz zażenowania, bo spotkałam
się właściwie z żadną reakcją. - Muszę znaleźć Jareda - oznajmiłam po chwili lustrując
każdą twarz ze stolika.
Nikt nie zmienił
swojego położenia, nikt nic nie mówił, każdy jedynie patrzył się na siebie
nawzajem. Chinka o oczach podkreślonych czarną runą, błękitnowłosa z nierówną
grzywką, chłopak z irokezem, pokryty mnóstwem kolczyków, kolejny z blond
włosami do pasa i jeszcze jeden, z którym Jared opuścił domówkę ówcześnie
wrzucając mnie do basenu. To ich zobojętnienie zaczęło działać mi na nerwy.
Nabrałam tchu. Poczułam się, jakby ktoś z całej siły
zasadził mi kopniaka w brzuch. Czy on zrezygnował, bo nie dałam mu tego, czego
żądał? Porzucił mnie bo mu się nie oddałam? Czy on byłby aż tak płytki, zdolny
do czegoś takiego? Sądziłam, że jest inny niż wszyscy, wrażliwy i przesycony
emocjami, które aż kipiały tworząc ten temperamencik, niczym zasłona chroniąca
przed zranieniem.
- Wiecie... - głos
zawisł mi w powietrzu zaraz przed tym, jak miałam powiedzieć, żeby dorośli.
Byłam świadoma, że kazano im to zrobić dużo szybciej ode mnie, że musieli sobie
radzić sami o wiele wcześniej niż ja. Jednak ta ich dzisiejsza apatyczność
doprowadzała mnie już do szału.
Zwiesiłam ręce i uderzyłam
otwartymi dłońmi w uda. Doszłam do wniosku, że nic nie zdziałam i odeszłam.
Idąc teraz korytarzem
czułam ciskające mi się do oczu łzy. Szczypały niemiłosiernie więc musiałam jak
najszybciej znaleźć się w odosobnionym miejscu, kabinie toaletowej.
- Skyler! - usłyszałam
delikatny głos. Uznałam, że to taka jedna Betty, która znów chce pożyczyć moje
notatki. Jednak zaraz przypomniałam sobie, że w tym tygodniu nie było zajęć z
historii sztuki.
- Skyler! - odwróciłam
się i zobaczyłam fioletowłosą, biegnącą w moją stronę.
Stanęłam jak wryta
jednocześnie pozwalając na to, aby dogoniła mnie, dźwięcząc przy tym różnymi
klamrami, paskami przyczepionymi do kurtki i spodenek.
- Cafe Centre, sobota,
dwudziesta, nie spóźnij się. - wysapała i zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
Otarłam łezkę,
spływającą teraz samotnie po policzku, i nie wstydziłam się tego.
Nikt
nie rodzi się tylko raz
Gdy
masz szczęście, w czyichś ramionach
na
nowo dostrzegasz promień światła,
gdy
nie masz szczęścia, budzisz się,
gdy
długi ogon przerażenia
muska
wnętrze twej czaszki.
Anne
Michaels
---
Wydaję mi się, że dobrnęliśmy już do półmetku tej
historii. Na razie biorę sobie urlop od pisania, ale niebawem wrócę z kolejnymi
rozdziałami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz