11.



Będzie dobrze.
Będzie.
Dobrze.
Dobrze.
Będzie.
Musi być.
Powtarzam w myślach, a znajomy, nieznośny stukot ciągnie się za mną jak guma do żucia. Tiaa, ruda welurowa sukienka z pewnością pasuje do gipsu, który chłonie moją nogę aż po kolano. Od mistrzyni gracji i refleksu do łamagi. Brawo, Skyler. Diabelski ból powodował, że całą swoją uwagę, w ciągu trzech tygodni życia koncentrowałam właśnie na nim. Oddaliłam się od perspektyw, planów, studiów i zatarłam się w cień.
Cały ten ból, niechciane myśli, które non stop zasypywały moją głowę zbywałam zmaltretowanym na wszystkie strony snem. Ale wtedy niestety zderzałam się z moją nocną marą, która nawiedzała mnie, coraz częściej.
 Ratuj się, ratuj się, sekret się wydał, sekret się wydał... Żegnaj! - krzyczał głos a wtedy ja miałam wrażenie, że spadam w otchłań bez końca. Budziłam się oblana potem a nawet łzami i przez to jeszcze więcej spałam, i tak błędne koło zamykało się.
Przebywając w czterech ścianach od rana do nocy tliłam się. Będąc w więzieniu człowiek ma za dużo czasu na przemyślenia, właśnie tak się czułam. Jak efekt uboczny wszechświata, niczym moje miśki wciąż oczekujące na jakiś przełom w ich nużącym wegetowaniu. Codzienne dawki ciszy rozsadzały już mi mózg.
Teraz byłam kosmitką sprowadzoną w końcu na ziemię. Spragniona normalności jak człowiek na pustyni wody. Paradoksalnie to właśnie społeczeństwo zabijało mój powrót do naturalnego bycia. Od wiercenia ciekawskich oczu miałam wrażenie, że mam w okolicy brzucha już ogromną dziurę. Na szczęście miałam jeszcze drugą sprawną nogę, która w zderzeniu o kamienne płytki dawała mi chociaż połowicznie wrażenie mojej normalności.
Wystawa została zorganizowana w miejscowej galerii, na której osobiście zjawić miał się Damien Hirst. Uczelniana podłoga z pewnością nie wytrzymałaby pod ciężarem gipsu... i obszerności tejże imprezy. Wszystko tutaj było z kamienia, gładka podłoga i nierówne, kunsztowne ściany jak na galerię przystało. Parę centów przed nimi wisiały na metalowych sznureczkach dzieła młodych artystów. Cały korytarz udekorowany abstrakcyjnymi tworami. Wyglądały jak kolorowe kamienie powyrzucane na brzeg przez morze. Przy końcu tasiemcowego korytarza znajdowała się mini salka konferencyjna, gdzie wszyscy się gromadzili.
Wodziłam wzrokiem od obrazu do obrazu powoli człapiąc. Widziałam przeróżne zderzenia przeciwieństw. Światów natury, światów uczuć, zjawisk pogodowych, bitwy kolorów wchłaniających się wzajemnie. Gdy dobiegło mnie echo mikrofonu postanowiłam przyśpieszyć nieco tępa. Wyjrzałam zza ściany i ujrzałam kilka ustawionych rzędów siedzeń, skierowanych na niedużą scenkę. Przystanęłam w progu z nerwami napiętymi jak struny. Czułam jak ciepło zalało mnie od stóp do głowy, więc ściągnęłam swój szary płaszcz i przytknęłam go do piersi jak tarczę. Odszukałam wzrokiem Dana i resztę. Wszyscy siedzieli obok siebie, chichotali i wymieniali się ze sobą swoimi uwagami. Poczułam delikatne ukłucie w okolicy serca. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo brakowało mi ich gderania, narzekania i ogólnie bycia przez te trzy tygodnie. Oddaliliśmy się znacznie od siebie.
Czy istniała jeszcze jakaś cienka nić porozumienia między nami? Znów czułam się samotna jak podczas pierwszych chwil w Filadelfii. Czułam się ów taka odrzucona, nieważna i zapomniana przez świat, że traciłam rozsądek. To jak wisząca nade mną chmura deja vu.
Nie zauważyłam kiedy rudy płaszcz znów zjawił się obok mnie. Czarne jak noc oczy zatrzymały się na mnie.
- Cześć. - przywitał się, nieco nachylając. Obrzuciłam go niechętnie wzrokiem i szybko wróciłam do sceny. Nie chciałam stracić kontroli w takim momencie obwiniając go o to, że to on był głównym sprawcą mojego wypadku, w którym moja kość została niefortunnie przemieszczona.
- Jestem tym chłopakiem od rozporka. - ciągnął dalej, dekoncentrując mnie. - Nie zabrzmiało to zbyt dobrze... - zorientował się w zażartej konwersacji z samym sobą. Czy osoby, które same ze sobą rozmawiają na głos nie są uznane za chore psychicznie?
- Chyba powinniśmy się poznać? - uznał jego słowotok. Trajkotał jak papuga. Ignorując go próbowałam mu przetłumaczyć, że nie mam ochoty na pogawędki o życiu, ale też nie należę do osób cierpliwych.
- Po co? - rzuciłam w jego stronę i znów zerknęłam na scenę. Zapełniały ją trzy osoby, Myers'owa, dyrektorka i w tym jakiś młodo wyglądający przy nich mężczyzna, nie powiedziałabym na więcej niż trzydzieści. Dyrektorka stała nieopodal głośnika, odpowiadającego połowie jej wysokości. Co przypływ dźwięku wzdrygała się, zapewne od natężenia, co było zbyt nieodpowiednio zabawne dla mnie w takich okolicznościach. Ołówkowa spódnica uwydatniała jej za szerokie biodra, które odwracały uwagę od kwaśnego uśmiechu. Tuż obok była Myers'owa o włosach rozczapierzonych, jakby dopiero co wstała z łóżka lub wpadła po drodze do galerii pod kosiarkę. Przepis na idealną szopkę dopieszczony do ostatniego sztucznego szczegółu.
- Nie wiem w sumie. - wywnioskował po chwili. - Widziałaś już mnie kilka razy, wiem bo widziałem jak na mnie patrzyłaś, więc?
Już zapomniałam o tym wrzodzie na tylnych partiach ciała - Andrew.
- Proszę o uwagę. - Z głośników wypłynął swobodny głos o nieśpiesznym akcencie, przez co wyprostowałam się. Sięgnęłam wzrokiem w dal. Mężczyzna z bujnymi kruczoczarnym włosami i okularami z grubymi oprawkami na nosie nachylał się do mikrofonu.
 - To, że patrzę na ludzi, nie oznacza, że chcę ich poznać. - mruknęłam z podszytym sarkazmem do chłopaka.
- nie przedłużając... - W pomieszczeniu szybko zapadła cisza. Wiele osób z ciekawością wyciągnęło szyje do góry. W powietrzu niemal czuło się iskrzenie i napięcie wyczekiwania.
- Właścicielem miejsca w mojej galerii zostaje... Pan Jared Leto! Gratulację! - Jego głos nagle ucichł, i wszystko inne też. Moje serce zamarło. Cały ten teraz panujący tu hałas przez oklaski zastąpiło dudnienie mojej własnej krwi. Czas jakby spowolnił. Moja twarz doznała paraliżującego skurczu, usta opadły z niedowierzania. Chciałam wykrzyczeć Halo! Też tu stoję! Zabrakło jednakże sił, z gardła nie wydostał się żaden przyjęty w normach dźwięk. Byłam jak duch, jak nikt, nic. Jakbym nie istniała. Osłabienie zalało mnie całą.
Z tłumu wynurzyła się tak znana postać. Znajome kasztanowe włosy i barki... a potem cały tułów, nogi i nieodgadnięty wyraz twarzy, która mówił: nie znasz mnie, i nigdy nie poznasz.
Wodziłam za nim wzrokiem. Jak przebija się przez rzeszę ludzi, potem pokonuje kilka stopni na mikroskopijny podest, ściska dłoń z Hirstem. Po raz pierwszy odkąd go znam był taki elegancki i nonszalancki.  Wciąż stanowił wąską czarną plamę na tle otoczenia. Zamienił rozciągniętą bluzę na sportową marynarkę, zlewającą się z podkoszulkiem i dżinsami. Dodawało mu to pewnej gracji, która zawsze niknęła pod jego spojrzeniem na świat.
Lecz to wszystko rozwiało się, gdy dopadły mnie myśli o tym, że mnie perfidnie oszukał i wykorzystał. Zalała mnie wściekłość, przecedzona bezsilnością. Od tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie. Wszystko nagle odczułam ze zdwojoną siłą. Pewien ucisk w gardle. Mdłości. Aż rozbolał mnie kręgosłup.
Odlepiłam się od chłodnej ściany i opuściłam pomieszczenie, w momencie kiedy usłyszałam jego głos, przebijający się przez pulsowanie własnej krwi. Przez chwilę dźwięczał mi głowie, niczym nigdy nie zanikające echo. Z początku truchtałam. Po chwili zrozumiałam, że biegnę całkiem otumaniona szumem w uszach. Słyszałam przyduszony stukot gipsu o twardą posadzkę. Nawet już nie czułam jego ciężaru.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam do Andrew, gdy poczułam ciepłą dłoń na swojej własnej.
- Dlaczego uciekasz? - Aura równego tętnienia zaczęła zanikać. Przebił się przez nie głos należący do mężczyzny, lecz nie angielski akcent, tylko ten hipnotyzujący, który za każdym razem głaskał moje serce równie jak muzyka.
- Dlaczego?! - warknęłam mierząc go oczami.
Szybko objął mnie wzrokiem. Miał tak nienaturalnie czarne oczy... takie nieludzkie, zupełnie inne niż zawsze, z jakimś tajemniczym, nieodgadnionym roziskrzeniem panującym na ich dnie. Patrzył na mnie z taką leniwą drapieżnością. To wyraźnie wystarczyło, żeby po moim ciele przeszedł dreszcz.
- To ty mi wytłumacz dlaczego przypisujesz sobie wszystkie zasługi?!
Przymknął na ułamek sekundy oczy i spojrzał na sufit oblizując wargi. Wyglądał na rozśmieszonego moim pretensjami. Że też ma czelność się ze mnie naigrywać! To spowodowało, że moim rezon chlasnął na twarz jak placek na podłogę. Ale kontynuowałam wywód dalej, jednak teraz zdławionym głosem.
- Już zdążyłeś zapomnieć przez co przeszliśmy, żeby wygrać? Gdyby nie ja to teraz zdychałbyś pośród tych wszystkich ćpunów! - udawałam taką odrazę i irytację na jaką mnie było stać. Nie okazało się to łatwym zadaniem, wciąż się trzęsłam pod dotykiem jego szorstkich opuszków.
Skrzywił się. A ten koślawy uśmieszek jeszcze bardziej rozpalił we mnie gniew. Łypnęłam znacząco na jego rękę ścieśniającą teraz moje nadgarstki jak kajdanki.
Rozluźnił je nieco, ale wciąż nie puszczał. Znów wróciłam do jego twarzy. Miał takie sińce pod oczami jak ciemne plamy na białym miąższu jabłka. Drżałam jak galareta, co na pewno już zdążył zauważyć.
- Nigdy bym cię nie oszukał. Nie. Ciebie. - powiedział cicho lecz niecierpliwie. Tym to mnie dopiero zbił z tropu. - To im się coś pochrzaniło - wskazał prawą ręką małą salkę, skąd wybiegliśmy, tym samym uwalniając moją. Natychmiast pojawiły się na nich czerwone pręgi. - Nie słyszałaś jak mówiłem, że Skyler Sparks to główna autorka naszego dzieła? - wypowiedział to z dziwnym grymasem na twarzy i jeszcze większym poruszeniem. ''Nasze'', to tak surrealistycznie brzmiało.
- Ci debile nic nie wiedzą. Robią coś, czego nie potrafią! - Wybuchł rozgorączkowany niczym wulkan. Czułam ten ogień z daleka.
- Musisz mi uwierzyć. Nigdy bym cię nie skrzywdził - mówił błagalnym tonem i wyczerpaniem w głosie.
Stado odznaczających się rureczek na bladej skórze zdobiły jego szyję jak misterne tatuaże. Oddychał ciężko i nierówno. Kilkanaście oddechów dalej ruszył, ciągnąc mnie za sobą. Szarpnął przed sobą pierwsze lepsze drzwi z brzegu. Wpadliśmy do środka a Jared zatrzasnął je za sobą.
Nie mając teraz żadnego punktu oparcia poczułam się jak w próżni. Dryfując teraz w ciemności wpadłam na ścianę a jakiś kijek osunął się po ścianie i z hukiem wylądował na posadzce. Upuściłam gdzieś po drodze płaszcz. Prawdopodobnie był to schowek na szczotki i mopy, ale nie przejęłam się tym. Poczułam zbliżające się do mnie ciepło.
- Ja. nie wiem. co się ze mną dzieje. - wypowiedział chrapliwie a każdemu słowu towarzyszyło głośne sapanie. Zaciągnęłam się jego oddechem. - Muszę cię mieć. - Miałam wrażenie, jakbym się rozpadała. Serce tłukło się w piersi jak oszalałe.
- Wtedy. Kiedy. Zobaczyłem. Was. Razem. W kinie. Omal nie strawiła mnie zazdrość. - wydyszał dalej przez zęby.
Moje całe ciało pulsowało, jakby w żyłach toczył się jakiś wyścig. Mimo to czułam, że zaraz upadnę, ale przywarł do mnie biodrami wzbraniając przed upadkiem.
Jego usta znalazły się tuż przy moich, zaczęły na nie napierać, prosząc o wstęp.
- Tylko daj mi zgodę. - wyszeptał już prawie w środku mnie.
Rozchyliłam je odruchowo a on przywarł wargami do moich ust z morderczym żarem i głodem. Był rozpalony. Wodził rękoma po policzku, ramionach, talii. Po gładkim materiale sukienki. Odchylił jej strukturę i złożył pocałunek na nagiej skórze obojczyka. Wiedziałam, że powinnam go odepchnąć. Tak nakazywał rozsądek, ale nie byłam w stanie go posłuchać. Nie, kiedy Jared tak to robił, jakby uznał, że warto iść za to do piekła. I po raz pierwszy mogłam z niego czytać jak z otwartej karty.  On mnie pożąda. Mojego ciała, duszy. Taką, jaką jestem. Ja też go chcę, Boże, jak ja go pragnę... Jednak nie mogę pozwolić, by to się stało. Ten szaleńczy głosik w środku mnie, domagający jego całokształtu musi się w końcu przymknąć!
Nie potrafię zahamować. Nie mogę...
Wplotłam ręce w jego jedwabiste, potargane włosy i nagle zdałam sobie sprawę, że chciałam to zrobić odkąd go zobaczyłam.
To przez ciebie nie potrafię się kontrolować.
Pomogłam mu zedrzeć marynarkę z ramion. Czas spowolnił a intensywność doznań powiększyła się. Włożyłam dłonie pod jego koszulę i zaczęłam badać wcześniej nieodkryte przeze mnie partie ciała. Wyglądało na to, że jemu się bardzo podoba, a nawet że doprowadza go to do szaleństwa. Jęczał cicho z ustami na moich. Czułam napięte mięśnie, zjechałam niżej. Bicepsy i znów wróciłam do barków. Jego naga skóra pod moimi palcami  wydawała się gorącym jedwabiem. Wbiłam w nie palce i oddałam mu pocałunek z całą desperacją nagromadzoną przez te wszystkie dni pełne bólu i frustracji.
To przez ciebie nie potrafię się kontrolować.
Nie potrafię się kontrolować...
Gdy dotarł do materiału pończoch wydał z siebie gardłowy pomruk. To przyprawiło mnie o jeszcze silniejszy rumieniec.
- Ppp... rzestań - To wymagało ode mnie całej swojej samokontroli. W jednej chwili wstrzymał się od wszystkiego: całowania, gładzenia, dotykania, co sprawiło mi szokujący zawód.
Odsunął ode mnie twarz z wciąż zagryzionymi zębami w moją wargę. W końcu odzyskałam ją. Ale wciąż przyciskał mnie do ściany od pasa w dół.
Skamienieliśmy jak dwa posągi. Połączone na wieczność. Dwie zespolone ze sobą zimne rzeźby, z dwóch różnych pracowni, zwaśnionych twórców, w jedność.
Nabrał gwałtownie powietrza. Nie widziałam za dobrze jego twarzy, ale byłam niemalże pewna, że ma wypisany na niej wyraz udręki.
To by było - lekko powiedziane: nierozsądne. TO byłby największy błąd w moim życiu. Jakieś pojedyncze drobinki racjonalności w mózgu wiedziały, jednak ta przeważająca część, czyli serce i reszta były oczywiście za tym, aby zasmakować zakazanego owocu i zrzucić rozsądek ze stromego klifu.
Wykonał jeden malutki kroczek w tył i to wystarczyło, abym odetchnęła, ale nie z ulgi, lecz zawodu.
Po dosłownie sekundzie do pomieszczonka wlało się trochę światła, potem przeniknęła przez nią czarna sylwetka a następnie znów pogrążyłam się w ciemności. Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę jak mocno pracują moje płuca. Nie byłam w stanie się ruszyć i tak samo wyjść, jakby nic się nie stało. Osłupiałam, za to w głowie panował mi armagedon.
***
Znów podjęłam się próby wykonania podstawowej czynności życiowej. Nabiłam na widelec strzępek sałaty i lekko uniosłam rękę, jak wyobraziłam to sobie jakieś trzy sekundy temu. Nagły odruch wymiotny pokrzyżował moje plany i sztuciec upadł z brzękiem na drewnianą powierzchnię. Nic dziwnego, mój żołądek był tak ściśnięty, że nawet oddychanie sprawiało trudność. Gdy już w końcu udaje mi się przekonać mózg, że powinnam coś zjeść, wnętrzności odmawiają posłuszeństwa.
Uniosłam wzrok. Twarze innych obdarowały mnie zdziwionymi spojrzeniami. Doprawdy już nie nadążam dlaczego. Bo zepchnęłam ich marzenia o wygranej i licznych korzyści z tym związanych do rowu? Czy dlatego, ponieważ siedzę właśnie w miejscu, które przyjęto, że należy do Leto, bo praktycznie zawsze je zajmuje? Nawet jeśli jego zgraja nie szczyciła uczelni swoją obecnością, ten stolik pozostawał wolny. Z moich obserwacji i tych osób trzecich wynikało, że absolutnie nikt nie odważył się już drugi rok pozwolić sobie na takie luksusy. Przełamałam tą ciągłość i oczekuję kary. Leto, ja tu czekam!
Swoją drogą rzeczywiście nie dziwię się, czemu wybrali to miejsce. Można było dostrzec stąd każdy zakamarek tego pomieszczenia. Sprawiało wrażenie zacienionego, odosobnionego. W sam raz dla takich pomyleńców jak oni. Pełniło to nieco funkcję ich osobistego centrum do inwigilacji. A przynajmniej ja tak to odczuwam.
Mój zamyślony wzrok znów uleciał i zatrzymał się na twarzy również spoglądającej na mnie. Dan. Patrzył z żalem i... tęsknotą? Aczkolwiek wyprostowałam się i gdy zdołałam wykrzesać z siebie przepraszający wyraz, on wrócił do Holly i całej odwróconej ode mnie reszty. To nie było tak, że mi jasno oświadczyli, żebym się do nich nie zbliżała. Sama wybrałam ten stolik przez pewną siłę przyciągania.
Co on ze mną robi... Jared, który zmienia zdanie częściej niż kobieta podczas okresu. Wciąż czułam jego zapach, rozpalony dotyk na swojej skórze, jego ciepły oddech i ruch mięśni pod palcami. Każde najmniejsze muśnięcie ust. Miałam przed oczami jego twarz i te czarne jak pieprz oczy. Na tą myśl coś zapulsowało we mnie jak krew tryskająca z otwartej rany. Nawet w pokoju pełnym sztuki patrzył tylko na mnie.
Chciałam zobaczyć jak zareaguje widząc mnie po tym, co zaszło. Jak będzie się zachowywać. Czy będzie nieco niezręcznie, czy może już o wszystkim zapomniał?! Mój Boże, jestem ofiarą swojego własnego umysłu.
Gdy już zgarnęłam swój cały asortyment dochodząc do wniosku, że przez moje gardło nic nie przejdzie, z drzwi wypłynęły odznaczające się tu kolory. Pastelowy fiolet, błękit i czerń głębsza, od jakiegokolwiek innego istniejącego odcienia. Zmierzyłam każdego wzrokiem. Moja fascynacja nimi nie niknęła, ona rozszerzała się niczym czarna dziura. Chciałam być taka jak oni, jak one. Żeby podobać mu się jeszcze bardziej. Żeby nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Żeby już nigdy nie być samotną, słabą ani lekceważoną. Wyczekiwałam go... ale nie pojawił się. Była ich tylko piątka.
Pierwszy, ''kierowca'' tego pociągu dla Obłąkanych przeleciał zdawkowo po mnie oczami i beznamiętnie ominął mnie jak odchody w trawie. Pozostali zrobili to samo. Zatrzymali się dopiero przy stoliku obok brudnego okna, z którego można było wyglądać na wiecznie zakorkowane ulice.
Nie czekając dłużej zacisnęłam zęby i ruszyłam. Ogarnęło mnie dziwne przeświadczenie, że już kiedyś znajdowałam się w takiej sytuacji, dzierżąc w dłoni pięciodolarówkę. Na wspomnienie tamtych dni supeł wokół mojego serca zacisnął się, z sentymentu wolności, jaką niegdyś posiadałam zanim Jared złapał mnie w swoją złotą klatkę.
- Cześć. - wydusiłam z siebie blado. Po mojej twarzy szybko przemknął wyraz zażenowania, bo spotkałam się właściwie z żadną reakcją. - Muszę znaleźć Jareda - oznajmiłam po chwili lustrując każdą twarz ze stolika.
Nikt nie zmienił swojego położenia, nikt nic nie mówił, każdy jedynie patrzył się na siebie nawzajem. Chinka o oczach podkreślonych czarną runą, błękitnowłosa z nierówną grzywką, chłopak z irokezem, pokryty mnóstwem kolczyków, kolejny z blond włosami do pasa i jeszcze jeden, z którym Jared opuścił domówkę ówcześnie wrzucając mnie do basenu. To ich zobojętnienie zaczęło działać mi na nerwy.
Nabrałam tchu. Poczułam się, jakby ktoś z całej siły zasadził mi kopniaka w brzuch. Czy on zrezygnował, bo nie dałam mu tego, czego żądał? Porzucił mnie bo mu się nie oddałam? Czy on byłby aż tak płytki, zdolny do czegoś takiego? Sądziłam, że jest inny niż wszyscy, wrażliwy i przesycony emocjami, które aż kipiały tworząc ten temperamencik, niczym zasłona chroniąca przed zranieniem.
- Wiecie... - głos zawisł mi w powietrzu zaraz przed tym, jak miałam powiedzieć, żeby dorośli. Byłam świadoma, że kazano im to zrobić dużo szybciej ode mnie, że musieli sobie radzić sami o wiele wcześniej niż ja. Jednak ta ich dzisiejsza apatyczność doprowadzała mnie już do szału.
Zwiesiłam ręce i uderzyłam otwartymi dłońmi w uda. Doszłam do wniosku, że nic nie zdziałam i odeszłam.
Idąc teraz korytarzem czułam ciskające mi się do oczu łzy. Szczypały niemiłosiernie więc musiałam jak najszybciej znaleźć się w odosobnionym miejscu, kabinie toaletowej.
- Skyler! - usłyszałam delikatny głos. Uznałam, że to taka jedna Betty, która znów chce pożyczyć moje notatki. Jednak zaraz przypomniałam sobie, że w tym tygodniu nie było zajęć z historii sztuki.
- Skyler! - odwróciłam się i zobaczyłam fioletowłosą, biegnącą w moją stronę.
Stanęłam jak wryta jednocześnie pozwalając na to, aby dogoniła mnie, dźwięcząc przy tym różnymi klamrami, paskami przyczepionymi do kurtki i spodenek.
- Cafe Centre, sobota, dwudziesta, nie spóźnij się. - wysapała i zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
Otarłam łezkę, spływającą teraz samotnie po policzku, i nie wstydziłam się tego.

Nikt nie rodzi się tylko raz
Gdy masz szczęście, w czyichś ramionach
na nowo dostrzegasz promień światła,
gdy nie masz szczęścia, budzisz się,
gdy długi ogon przerażenia
muska wnętrze twej czaszki.
Anne Michaels
---
Wydaję mi się, że dobrnęliśmy już do półmetku tej historii. Na razie biorę sobie urlop od pisania, ale niebawem wrócę z kolejnymi rozdziałami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz