12.
Spojrzałam jeszcze raz na paznokcie, które odznaczały się czarną barwą. Znajome, a jednocześnie tak bardzo różniące się od moich. Przejechałam pazurem po jednym z takowych, który należał do kciuka. Natychmiast zebrała się pod nim grudka, tworząc pęknięcie, niczym rozstąpienie ziemi. Skarciłam się w myślach. To nie pomaga w obecnej sytuacji. Wyprostowałam się i odetchnęłam, jakbym nie robiła tego od wieków. Napotkałam oceniający mnie wzrok Antoine'a w wewnętrznym lusterku. Posłałam mu w nim pytające spojrzenie.
- Flectere si nequeo superos, Acheronta movebo. - przemówił nagle z zaskakująco dobrym akcentem, co w panującej tu ciszy zabrzmiało dziwnie pięknie. - Madame, skłania się ku ostateczności?
Dalej już pociągnął swoim głosem. Był z pochodzenia francuzem, jednak w wieku pięciu lat przeniósł się z rodzicami do Ameryki. To było jakieś czterdzieści lat temu sądząc po jego wyglądzie. Czyli czarne, dłuższe włosy poprzetykane już siwizną, podłużna twarz i firmowy garnitur. Lubił wstawiać w zdania francuskie zamienniki, tylko tyle, bo zapewne po tak długim czasie, z dala od swojego ojczystego kraju zapomniał dużą większość słówek. Od pierwszego dnia pracy wydał mi się w porządku. Teraz służy dobrą radą, pełni rolę wróżki chrzestnej z baśni dla dzieci. Jednak to było realne życie i gdyby okazałoby się, że moja historia naprawdę skończy się dobrze, chyba utraciłabym wiarę w to, że jestem realna.
- Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło. - powtórzyłam, aby usłyszeć jeszcze raz brzmienie ponadczasowej przepowiedni Wergiliusza. Rzeczywiście, wybierałam się na wojnę, która oznaczała otwarcie wrót piekieł.
Uciekłam wzrokiem za szybę. Niebo było już chabrowe, poznaczone tu i ówdzie białymi chmurami. Moje serce wyrywało się, żeby stąd już wyjść. To świat nie był gotów zobaczyć mnie w nowej odsłonie, oj nie. On nie był przygotowany na tą karę, jaką stanowi moje oblicze w tej chwili.
Mocny makijaż dokładał mi lat. Tworzył bestie z delikatnej twarzyczki ukrytej pod grubą warstwą cieni, pudrów i tych wszystkich malowideł. Chyba jeszcze nigdy do tej pory nie miałam tyle kilogramów tapety na sobie... Za to z ubraniem całkiem odwrotnie, tworzyła go mini sukieneczka przylegająca jak druga skóra i skórzana kurtka - nawet włożyłam ostatnio rozdarte rajtuzy, co stanowiło chyba moje największe poświęcenie.
Pociągnęłam rąbki sukienki z obydwu stron w dół, wrzuciłam torbę na ramię i wyskoczyłam prosto na zatłoczony chodnik. Wiatr od razu dobrał mi się do i tak już zmierzwionych włosów. Przeczesałam je dłonią, wydawały się takie twarde i na zbyt proste od moich codziennych kasztanowych fal. Szybko wpłynęłam w zgiełk, rozchodzący się po chodnikach centrum miasta. W toczącym się tutaj życiu, kilkoro mijających osób zwróciło uwagę na reprezentującą mnie aparycję. Widząc docelową restaurację splotłam ręce pod piersiami, żeby uspokoić serce, które tłukło się w nich jak oszalałe. Miałam wrażenie, że zaraz rozerwie mi skórę i wyskoczy na krawężnik. Próbowałam utrzymać swoją wyuczoną pokerową twarz, ale z każdym kolejnym krokiem rodziła się we mnie chęć powrotu do auta, potem domu, zakopanie się pod kołdrą i zapomnienie, że kiedykolwiek stałam się tak żałośnie zdesperowana.
Wśród panującej tutaj wrzawy przykuł moją uwagę jeden napis na kartonie, zawieszonym na szyi dorosłego mężczyzny w grubych oprawkach. Widniało na nim tępo wyskrobane ''koniec świata jest bliski''. Cholerny jasnowidz.
Z zewnątrz lokal nie wyróżniał się niczym szczególnym, pełnił rolę odgrodzonego kwadratu na tle tasiemcowej kamienicy. Pchnęłam przed sobą wielkie, ciężkie drzwi z ciemnego drewna. Od razu osnuł mnie dziwnie przyjemny chłód od cegieł wypełniających całe wnętrze. Dalej przywitały mnie grube schody z czerwonego kamienia, schodziło się nimi do podziemia w ciemność, jak do piwnicy. Z każdym krokiem na przód narastała buchająca z głośników jakaś (chyba) grunge'owa muzyka. Ruszyłam dalej prostym korytarzem aż zobaczyłam ludzi - żywych, przy murowanym wybrzuszeniu, który pełnił tu rolę baru. Zrobiło się coraz bardziej niepokojąco i niebezpiecznie. Poczułam się niedorzecznie, jakby zamurowali mnie żywcem.
Przystanęłam na wydeptanej ścieżce i zaczęłam penetrować wszystkie dziury z wciśniętą kanapą w każdy kąt lokalu. Po chwili byłam już zrezygnowana i zmęczona zamartwianiem się tym, co się stanie. Opadłam już z sił, miałam ochotę zwinąć się w kłębek i płakać z bezsilności. Oni wszyscy wyglądali tak samo! Długie włosy, dżins, skóra, dziury, krata. Jakby te elementy stanowiły swoistą religię tych wszystkich pseudohipisów. Widziałam bandę Leto tylko kilka razy w życiu i w tym znaczna większość była z daleka. Oczywiście jedynie gębę Jareda w tych czarnych worach rozpoznałabym z kilometra. Czułam się jak intruz w nieznajomej krainie. Zdawało mi się, że zmieniam się w przedmiot wszelkiego pośmiewiska i zaraz zza jakiejś kryjówki wyskoczy koleś z aparatem krzycząc mamy cię!
Zrezygnowanie i zmęczenie płynęły mi w żyłach, również stopy zaczynały to już powoli odczuwać. Zaczęło do mnie docierać, że szybko się tu nie odnajdę, że jak malutkie dziecko uczy się życia, tak ja musiałabym nauczyć się go od nowa. Że nigdy nie przeszczepię sobie do serca demonów, które należą do nich. Musiałam przewyższyć własny upór i tym razem odpuścić. Zastąpić słabość, władającą moim całym ciałem na wspomnienie dotyku Jareda, myślą że to był tylko jeden jedyny akt utraty kontroli. To znaczyło, że moja samowystarczalność wrzuciła pauzę. Potrzebowałam jedynie czyjejś bliskości, niekoniecznie głębokiej miłości. Muszę się pogodzić, że on nie jest dla mnie i nigdy nie był. Będę się czuła strasznie przez kilka dni aż w końcu zeskrobię go ze swojego umysłu jak starą farbę ze ściany.
Zaczęłam nerwowo gładzić suche włosy i zmierzać do wyjścia.
- Auć! - syknęłam, zatrzymując się raptownie z pulsującym bólem w stopie.
- Sorryy - burknął cicho mężczyzna ze szklaneczkami na tacy i nadzwyczaj zgrabnie mnie wyminął. Jakby nie mógł mieć tej gracji pięć sekund temu! Szybko wyprostowałam się i odprowadziłam go swoim morderczym wzrokiem.
Złapałam się pobliskiego oparcia sofy i zaczęłam macać poranioną stopę. Jednak te cholerne skórzane kozaki skutecznie uniemożliwiały jej rozmasowanie.
- Nosz... cholera! - mruknęłam pod nosem. Miałam w głębokim poważaniu co wszyscy naokoło już sobie o mnie pomyślą. I tak byli świrami a ja wyglądałam niczym prostytutka. Postawiłam nogę na podłodze (dokładniej na szpicu wbijającym mi się w piętę) i próbowałam ją rozhuśtać w materiale na boki. Potem jeszcze kilka razy uderzyłam tą samą nogą o kamień, po którym wszyscy stąpali. Niewiele to dało a przygniatający ból zaczął zanikać sam z siebie.
Stanęłam wreszcie na równych nogach i w oczach mignęła znajoma twarz. Chinka wgapiała się na mnie, jakby po raz pierwszy widziała spadającą gwiazdę. Przesunęłam wzrokiem w dal. Po chwili zrozumiałam, że są tu wszyscy a ja na wstępie dałam świetny popis. Wyobrażałam to sobie jakoś... bardziej efektownie i może kusząco?
Przełknęłam ślinę i zorientowałam się, że nie dość, iż stoję teraz jak słup soli to także mam rozdziawione usta i zapewne prezentuję się jak niezwykle wytworna dmuchana lala.
- Zgubiłaś się? - odezwał się Jared bez emocji, lecz jego wielkie, nieludzkie oczy zdradziły go, ponieważ pociemniały, jakby ktoś opuścił na nie zasłonę.
Przekrzywił głowę krzyżując ręce na piersi w rytm oblizywania dolnej wargi, co przypomniało mi wydarzenie z galerii. Sparaliżował mnie tym jak nigdy w życiu i mogłabym przysiąc, że płuca tak mnie paliły, że w każdej chwili mogły pęknąć. Znów przywodził mi na myśl pięknego lwa niespętanego zasadami.
Chinka pociągnęła mnie za dłoń i runęłam na ciasne miejsce skórzanej kanapy obok niej. Jak do tej pory okazywała mi największą... w każdym razie coś pokrewnego do sympatii.
Omiotłam ich wzrokiem. Po bliższym przyjrzeniu dostrzegało się, że każdy z osobna był inny pod tą warstwą buntu, piękny na swój sposób i wściekły. Z pojedyncza mieli zwrócony wzrok w inną stronę, co w znacznie odmiennych warunkach byłoby nawet zabawne, ale w tej chwili musiałam uważać, żeby nie połknąć własnego języka. Przyszło mi do głowy, że nieważne jak bardzo do nich zbliżyłabym się wewnętrznie i wyglądem, bo i tak zawsze będę poza nawiasem.
Jared usiadł prosto z zapadniętego siadu i otoczył palce wokół kieliszeczka umiejscowionego na wprost niego, którego daję słowo jeszcze dziesięć sekund temu tu nie było. Mocno pchnął go po zniszczonym blacie w moją stronę, rozlewając przy tym znaczną ilość trunku. Zaraz potem położył płasko ręce na stole.
- Więc, czego chcesz od nas, cukiereczku? - powiedział to tak nagle, oschle i chłodno, że aż się wzdrygnęłam. Nagle pożałowałam tej kawy, którą wypiłam przed wyjściem, bo teraz jej posmak w gardle parzył niczym kwas. Już zapomniałam, że te oczy koloru morza potrafią w jednej chwili stać się lodowate jak fale odpływu w zimie.
Podniosłam wzrok, żeby spytać się go niemo co on wyprawia, ale spotkałam się tylko z miażdżącą miną pełną dezaprobaty, co odebrałam jak policzek. To tylko utwierdzało moje przypuszczenia o jego prawdziwym obliczu. Chciał wykorzystać moją duszę dla nagrody, a potem ciało dla jego własnego, ale że mu się całe szczęście postawiłam, teraz przestałam być interesującym dla niego obiektem. Byłam mu tylko potrzebna do jego egoistycznych celów. Przez chwilę naprawdę myślałam, że kimś jestem dla niego, że jednak coś znaczę. Sądziłam, że wtedy, kiedy grał w domu na gitarze pokazał prawdziwego siebie, ale to była tylko kolejna gierka. Jego natury nie da się oszukać, co? Zagubiłam się w tym, co było prawdą a kłamstwem. Już zapomniałam, że jego właściwym kierunkiem jest aktorstwo.
Wbiłam wzrok w ów kieliszek i wzruszyłam odruchowo ramionami, żałując że zrobiłam sobie to coś z twarzą i z ciałem. Że na siłę zrobiłam z siebie kogoś, kim nie jestem, bo wydawało mi się, że żywię jakieś uczucie. Przez chwilę naprawdę wierzyłam, że moje próżne serce dla kogoś bije. To był tylko nieświadomy kaprys. Pamiętasz? Ja nie istnieję w sferze emocjonalnej, nigdy nie zburzę murów otaczających go, aby chociaż liznąć kawałek prawdziwego uczucia.
- Po co ta szopka, skarbie? - rzucił z pogardą. Jego twarz była niewzruszona, jak u anioła ogłaszającego wyrok. - No, odpowiedz. - Posłał mi spojrzenie, na widok którego zarumieniłam się i odwróciłam wzrok. Nie byłam w stanie go wytrzymać. Byłam taka słaba, a on jeszcze wpychał mi coraz głębiej nóż w żebra. Nie wiem. Nie wiem, gdzie podziała się moja siła. Nie pamiętam jak ją straciłam. Myślę, że kawałek po kawału odłupał ją Jared, swoim dotykiem, zmroził oczyma, wykruszył słowami.
- Zedrę z ciebie ubranie... potem skórę, pokażesz mi ile jeszcze zostało w tobie prawdy pod tym patetycznym wizerunkiem, huh?
- O co ci chodzi?! - rzuciłam cała obolała torturą jego parzących słów. W tle wszechogarniającej czerwieni było jak w moim osobistym piekle, a on był bogiem tego miejsca. Chciałam tylko, żeby już się zamknął i przestał w końcu ranić.
- Mi? - mruknął z dziwnym grymasem na twarzy. - Mojego tatusia nie stać, żebym mógł poprzebierać się na jeden dzień i udawać, że jestem kimś innym! Mój tatuś to pijaczyna! O ile kiedyś miałem rodziców!
- Zamknij się - wycedziłam przez zęby. To wszystko nie miało być tak! W mojej głowie było zupełnie inaczej...
Przeniósł na mnie wstrząśnięty wzrok a ja poczułam że się rozpadam. Moje myśli latały po głowie jak piórka rozsiewane przez wiatr. Wszystko od początku do końca naszej znajomości mignęło mi przed oczami. Pamiętał co do joty, jakie słowa wypadły mi z ust każdej wspólnej rozmowy. Byłam pewna, że gdybym kazała mu podać dokładną datę i godzinę, w której mój monolog został odegrany to zrobiłby to. I teraz siedzę tu, obdarta ze wszystkich złudzeń, co do szczęśliwego końca. Czuję się tak zbrukana i stłamszona jak chyba nigdy wcześniej w życiu. Czemu to mnie tak cholernie raniło, skoro już ustaliłam, że nic a nic do niego nie żywię.
- Jay, nie dokończyłeś co mamy zrobić z wozem... - powiedział siedzący obok niego chłopak z długim, końskim ogonem, odchodzącym od tyłu jego głowy. Zapewne próbował jakoś rozluźnić gęstą atmosferę, odciągając uwagę Jareda ode mnie. Ale on jakby go zlekceważył i tylko podchwycił temat.
- No właśnie, księżniczko, w jakich luksusach tu dzisiaj do nas dotarłaś? Bmw? Stawiam na Bmw!
- Zamknij się! - warknęłam już mocniejszym tonem, ale on ciągnął dalej.
- W ogóle zauważyłem, że zdjęli ci gips. Alleluja! Studenci w końcu będę mogli chodzić na zajęcia po tym jak zamknęli uczelnię, bo księżniczka się w niej nie pojawiła!
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnęłam w końcu, a wszystko wokół mnie uspokoiło się jak na zawołanie.
Wsłuchiwałam się przez chwilę w błogą ciszę. Ale moje przypuszczenia o jej trwałości oczywiście się sprawdziły, albowiem została przerwana jego oczywistym komentarzem.
- Woo. Ulżyło ci? No przyznaj się, że ci ulżyło! - On wciąż sztyletował mnie wzrokiem.
- Jay, wystarczy - upomniała go Chinka, która jako jedyna mu się postawiła.
On tylko wystawił przed siebie ręce i uczynił w jej kierunku pytający gest. Znów zaczęliśmy się delektować cichym szmerem kieliszków i rozmów wokół. A mnie nurtowało jedno ważne pytanie, dlaczego ja wciąż tu jestem?!
- Cho-lera! - jęknął nagle. - Naprawdę nie potrafię pojąć, dlaczego chcesz być taka ja my, skoro jesteśmy niczym i nasze zdanie nikogo nie obchodzi!
To zdanie zawisło gdzieś między nami a on przesunął oczami po całej piątce takim wzrokiem, jakbyśmy wszyscy razem zabili mu psa. Westchnął, po czym wstał.
- A przepraszam, księżniczka będzie to chlać? - Spytał naburmuszonym głosem, a ja dopiero po chwili zrozumiałam o co mu chodzi.
Wyciągnęłam spod stołu środkowy palec i dołączyłam wulgarny uśmiech specjalnie dla niego.
- Taki gest u damy! - Rzucił teatralnie oburzony i uśmiechnął się zimno, martwo.
Zaraz potem kieliszek zniknął mi z pola widzenia. Usłyszałam donośne przełknięcie a szklaneczka pojawiła się z ogromnym stukotem, opróżniona.
- Cóż, wygląda na to, że nie ma czego już pić. Trzeba zatem obmyślić za co dalej będziemy pić. Proponuję, żebyście to wy zrobili a ja tymczasem skoczę po... - urwał. - ..coś.
Przedarł się kręcąc głową przez chłopaka z końskim ogonem, potykając się o jego nogi oraz błękitnowłosą. Jej z kolei obite w jakieś zakolanówki z motywem kota już nie stanowiły przeszkody.
Rozejrzałam się wokół, jak on ma to w zwyczaju. Ale może jednak mniej natarczywie. Mogłam pójść za nim, albo do drzwi. Zamknąć tą feralną historię na zawsze.
Zerwałam się z miejsca, z którym zespoliłam się już tak, jak gąbką wsiąka wodę.
- Jesteś chujem, Jay. - rzuciłam w niego na odchodne, przy kafelkowym barze.
Wytatuowany barman, który właśnie lał drinki z misternej butli trunku obejrzał się na nas ze śmiechem. Jared, do którego wydaje mi się, że w końcu dotarło, że to koniec, schwytał moją dłoń w swoją i ścisnął.
- Dlaczego to robisz? - zainteresował się już spokojniejszy. Zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek przestaną mnie dziwić te jego skoki od dzikiej ironii do powagi i na odwrót.
Przewaliłam oczami. - Chciałam pobawić się czyimś kosztem, ty najwyraźniej nie zrozumiałeś moich zamiarów. - odpaliłam gorzko i niedbale. Wydawało się, że moje zdolności fundamentalne dziwnym sposobem wróciły. Ze zdwojoną siłą serwowały reakcje odnoszące się do piekła, które sam mi sprawił. Miałam ochotę zmiażdżyć go, walić w niego rękami i nogami tak mocno, aż wycisnęłabym choć odrobinę ciepła i miłości. Ale to było bez sensu, wszystko tutaj jest bez sensu, bo niby mam wszystko, a jednak nie mam niczego.
Przez chwilę staliśmy jak tamte zastygłe marmurowe rzeźby z galerii. Zaledwie nasze oczy były aktywne. Wodząc po każdym detalu twarzy, skóry, pełnych ust, łuku brwiowym, nieludzkich oczach, które potrafiły wyrazić więcej niż jakikolwiek inny gest na świecie. I znów wargi, blade policzki, wyraziste kości policzkowe, zadarty nos i oczy ocienione długimi rzęsami. Patrzyły na mnie z taką intensywnością, że mogły nawet oddzielić ciało od kości. Zacisnęłam dłonie lecz nic nie mogłam zrobić z drżącą brodą.
Zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość, tak że między nami był jedynie mały supeł otoczenia. Pachniał mydłem i atramentem, jakby nosił ten zapach w swoich żyłach. Nie dało się opisać tego, co czułam w tej chwili. Nie mogłam go kochać, ani pragnąć. To było coś więcej niż pożądanie, czy miłość. Łączyło nas tak silne uczucie, że nie potrafiłam go pojąć zdrowymi zmysłami.
Stałam tak sztywno, gdy wewnątrz moja dusza była rozszarpywana na strzępy. Tak go chciałam a jednocześnie nienawidziłam za to, że traktował mnie gorzej niż szmatę. Nasze różnice były nie do pogodzenia. Cholera, gdyby on tylko był jakimś chłopakiem z dobrego domu, typu Dana, złotego chłopca, który podobał się każdemu, wszystkim pomagał i był miły aż zanadto... Może wtedy nie dzieliło by nas aż tak wiele, nie ranilibyśmy się tak mocno. Może byłabym zdolna nawet do pokochania kogoś tak, jak ten ktoś na to zasługuje.
Ocierał policzek o moją skroń. Czułam jego udręczony oddech na szyi. Zaciągnęłam się zapachem jego skóry. Był jak narkotyk. Brzydki nałóg, z którym usiłuje się rozstać, ale on nie daje za wygraną i zawsze do niego wracam.
Przytknęłam rękę do jego piersi, serce trzepotało mu jak ptak usiłujący wydostać się z uwięzi. Odepchnęłam się lekko od niego i po chwili zobaczyłam, że jestem na schodach, że pnę się w górę. Zostawiam świat umarłych w tyle. Zostawiam zanim sama zostanę zostawiona. Ja decyduję.
Życie to nie historia wciśnięta w stronice papieru, które od samego początku posiadają gen szczęśliwego zakończenia. Życie nie posiada instrukcji, numeracji stron, są tylko zlewające się ze sobą liczby, które noszą nazwę tak zwanych ''dat''.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i usiłowałam się zmusić do dalszej walki z niepożądanymi uczuciami. Nie byłam w stanie ich dalej zabijać. Potem zabarykadowałam się w swoim azylu. Rzuciłam stare, skórzane muszkieterki w kąt i odnalazłam się w lustrze. O dziwo upiorny makijaż pozostał nietknięty. Oczy podkreślone czarną runą były przekrwione od ciągłego powstrzymywania płaczu. Zaledwie czerwona pomadka się starła. Włosy były potargane przez wiatr i tłumy w autobusie. Nie chciałam narażać się na wywiad z Antoine'm, bo wtedy na pewno rozkleiłabym się.
Wdrapałam się na łóżko i jak kotka, na czworakach znalazłam sobie wygodne miejsce w jego skraju. Nagle ogarnęło mnie straszne zmęczenie i odpłynęłam.
***
To nie była miła pobudka. Głowa bolała mnie jak diabli. Czułam bolesną suchość w gardle oraz w kącikach oczu i zrozumiałam, że płakałam podczas snu. W pokoju wciąż było ciemno i to mnie martwiło, bo wiedziałam, że tej nocy już na pewno nie zasnę. Zerwałam się z łóżka, na którym niegdyś leżał Jared ze szlamą mojego autorstwa, po wodę. Wyszłam na długi korytarz, odchodzący od mojego pokoju. Wszystko wydawało się być inne. Nigdy nie przyglądałam się ścianom, które były maźnięte bladą farbą, drewnianym podłogom, zżółkniętemu aloesie pod impresjonistycznym obrazem. Odkryłam również, który schodek skrzypi, moje uszy pamiętały jego dźwięk, ale nie przypominały sobie kolejności. Sądziłam, że podczas ponad półrocznego pobytu tutaj poznałam każdy centymetr domu na pamięć, ale widocznie się myliłam.
Będąc już w kuchni, zdałam sobie sprawę, że zjadłam dzisiaj tylko owsiankę na śniadanie. Mój brzuch wydał odgłos strasznego niezadowolenia z tego powodu. Nabrałam chęć na gorącą czekoladę, więc ją sobie zaparzyłam i wypiłam, przegryzając kanapkami.
Chciałam się komuś wyżalić, pogadać, obejrzeć z kimś jakąś komedię romantyczną o nieistniejącej, idealnej miłości z pudełkiem lodów. Jak na złość Cecily wyjechała z przyjaciółmi do Cleveland. Zabrała nawet kota. Desperacko pragnęłam czyjejś uwagi, pocieszenia, podniesienia na duchu, pozbycia się tego upiornego cierpienia. Czułam się gównianie; zdruzgotana, bezwartościowa i samotna jak nigdy, jakbym była sama na środku oceanu.
Przykładnie umyłam po sobie talerzyk i kubeczek, a także kilka innych naczyń, pozostawionych na pastwę powietrza.
- Wróciłam - oznajmił ciężki głos. W świetle odbijającym się od okna zauważyłam materializującą się sylwetkę, na tle drewnianych kuchennych mebli.
- Cześć - mruknęłam, wycierając ostatni mokry widelec.
Schowałam go do szuflady i oparłam się o blat. Chciałam z nią pobyć, chyba nawet za nią tęskniłam, na swój dziwaczny sposób.
- Jak tam w pracy? - Warto zacząć od oklepanej, rodzinnej gatki.
Nagle zmierzyła mnie wzrokiem, jakby ujrzała zjawę.
- Co ty ze sobą zrobiłaś?! - rzekła na jednym tchu. Diametralna zmiana tonu ze zmęczonego na lodowaty spowodowało, że aż cała się napięłam.
Omiotłam się spojrzeniem i dotarło do mnie, że wciąż wyglądam jak prostytutka niskich lotów po nocnej zmianie. Zrobiło mi się słabo, wciąż miałam w czaszce jej skwaszoną i zdegustowaną minę, gdy zobaczyła mnie na kolanach Jareda tamtego ferelnego dnia.
- Gdzie ty byłaś?! Nie sądzisz, że tym razem grubo przesadziłaś?! Przecież ty wyglądasz jak jakaś dziwka!
Milczałam, bo cholera, miała rację. Nie było sensu rozgrywać tej bitwy, ona i tak ją już wygrała. Czy ja jestem jakimś voodoo, w które można wtykać szpikulec za szpikulcem?
- To on kazał ci to zrobić, prawda?! Wykorzystał cię?! - znalazła się tuż obok mnie i zaczęła oglądać oraz dotykać każdy skrawek ciała w niezbyt delikatny sposób.
- Nie! Mamo! Nic mi nie jest!
- To w takim razie co się z tobą stało? Nigdy taka nie byłaś.
- Właśnie, zawsze byłam taka, jaką ty chciałaś, żebym była. TY nigdy nie dawałaś mi wolności do podejmowania najprostszych decyzji!
Lustrowała mnie chwilę przez zmęczone oczy, ale od razu zastąpił je chłód i wściekłość.
- Zrobił ci wodę z mózgu, ale ja na to nie pozwolę! Zawiadomię policję, powinni go zamknąć już dawno temu. Masz zakaz zbliżania się do niego! Słyszysz?!
- Nie rób tego, zniszczysz mu życie! - Sama chciałam go złamać na niezliczoną ilość sposobów, ale nie mogłam na to pozwolić nikomu innemu. On był mój. W każdym znaczeniu tego słowa.
- On i tak już jest zniszczony! Tacy ludzie są skończeni całe życie! Nie rozumiesz? Jutro zapiszę cię do psychologa, skończysz z tymi przebierankami i udawaniem.
Zalała mnie niebezpieczna fala gniewu, czułam jak się gotuję w środku. Słyszałam to już dzisiaj drugi raz. Czy ludzie nie potrafią uwierzyć, że dama potrafi się zmienić w dzikuskę, w ciągu pięciu miesięcy? Że ktoś z dobrego domu może mieć tak naprawdę czarną duszę?
- I właśnie o tym mówię! Nie chcę się zamienić w ciebie! Nie chcę skończyć jak ty! Udajesz, że masz perfekcyjną rodzinkę, a tak naprawdę nie wiesz co się tu dzieje! - Usilnie tłumiłam niepożądane emocje od kiedy weszła na drogę Jareda, ale teraz czułam, że miarka się przebrała.
- Ciągle tylko ta cholerna praca i praca! A gdzie jesteśmy my w tym wszystkim?! Gdzie byłam ja i Cecily przez dwadzieścia lat w twoim życiu?! - Miałam wrażenie, że moja złość zaczyna zamieniać się w ogień, który rozsadzał mi pierś.
- I tu jest różnica między nami, dla mnie jest jeszcze ratunek, to ty już jesteś stracona! Nikt więcej. - Mój głos załamał się przy ostatnich dwóch słowach, ale ktoś musiał ją uświadomić i dać jej w końcu w twarz.
Wtedy poczułam piekący ból policzka. Odruchowo złapałam się za niego, w momencie kiedy zaczął pulsować. Włosy zasłoniły mi znaczną część pola widzenia i zaczęły się kleić do twarzy. Cała kuchnia dudniła a obraz matki w bezruchu drgał. Wybiegłam stamtąd zdezorientowana. Całe życie przycinano mi skrzydła, ale dalej na to nie pozwolę.
***
Nogi znów wiodły w górę. Wdrapywały się, ciągnąc mnie po rozkładzie zawieszonego w powietrzu gipsu. Będąc już na górze wyciągnęłam rękę, ale zawisła centymetr od zderzenia od spróchniałych drzwi. Sparaliżowała ją ta sama smutna melodia, co niegdyś. Była jak wszystko, co boskie i przeklęte w jednym. Drzwi okazały się niedomknięte, więc mogłam usłyszeć każde westchnienie oraz najmniejsze drżenie w głosie Jareda. Za wszystkimi razami czułam jak po plecach jeżdżą mi ciarki. Owszem, zdarzało się, że czułam w ciele elementy euforii z powodu jakiegoś koncertu, ale nigdy nic nie tknęło mojej duszy tak, jak w tym momencie.
Did we create a modern myth?
Did we imagine half of it?
What happen in a thought from now?
Save yourself...
Save yourself...
The secret is out...
The secret is out...
Pchnęłam przed siebie drzwi, które nagle wydały niemiłosierny dźwięk destrukcji, ale niebiańska pieśń nie ustała więc mogłam spokojnie odetchnąć. Ostrożnie zaczęłam kroczyć po nierównych deskach podłogowych. Czysto. Wpłynęłam w zawieszoną kotarę, ale rytmiczne walenie w gitarę całkowicie mnie zagłuszyło. Wszystko było dokładnie tak, jak pamiętałam: zdjęcia na odrapanej ścianie, wytarta sofa i komoda z urwanymi klamkami. Na środku siedział Jared, plecami do mnie. Zabrakło mi jednak jego talizmanu; nieodłącznego elementy życia; bluzy. Okrywał go zwykły podkoszulek i wytarte, ciemne spodnie. Bez butów, po prostu boso. Widziałam zarys jego gry mięśni pod podkoszulkiem. Dłonie nadawały im rytm, poruszały się z precyzją i oddaniem. W jednej chwili zamarł, byłam już pewna, że zaraz wyrzuci mnie na ulicę.
- Kurwa mać! - wrzasnął, trzaskając gitarą o już i tak zmasakrowaną podłogę. Przeczesał włosy obydwoma rękami i skulił się zrezygnowany.
- Jest idealna. - wyrwałam się.
Nagle skamieniał, niczym rzeźba wyciosana z kamienia. Teraz gapił się we mnie tępo. Mogłabym przysiąc, że światło specjalnie pada tylko na niego. Szybko skupiłam się na podłodze. Oblała mnie fala straszliwego wstydu. Za to, że tak wyglądam, że nie jestem w tej chwili silna i w ogóle, że tu teraz jestem.
- Drzwi były otwarte... Ja... ja nie miałam dokąd pójść...
Mimowolnie zdzierałam resztki czarnej powierzchni z paznokcia. Podniosłam wzrok. Wciąż tam siedział, nie ruszył się ani o centymetr, wiercąc we mnie te dwie błękitne kule.
Zauważyłam jego ręce. Były pocięte. Były pełne starych rys, na pierwszy rzut oka szpecących go, ale to tylko złudzenie. Pasowały mu, niczym brakujący element układanki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super książka kiedy next?
OdpowiedzUsuń