Zbliżał
się z tym swoim optymistycznym uśmiechem, przyklejonym do twarzy. Miał na sobie
schludną, elegancką, granatową koszulę oraz czarne spodnie. Tym samym wprawiał mnie w zakłopotanie, bo ja
byłam zwyczajnie ubrana w to, co ostatnio zazwyczaj. Od razu pomyślałam, że też
chciałabym promienieć tak na kogoś widok, jak on na mój. To było niemalże nie
do zniesienia. Odkleiłam wzrok od tego obrazku przesączonego słodyczą i tęczą.
W krawężniku odbijała się moja zniekształcona postać, z którą zlewały się inne falujące,
przechodni. Szczerze, usiłowałam chociaż w jednej czwartej odwzajemnić jego
uczucia, jednak to było za trudne, a nawet pokochanie go tak, jakby chciał,
okazało się bolesne. Zwłaszcza przez taki oschły twór, obdarty z ludzkich uczuć
i upośledzony na nie, jak ja. Próbowałam.
W rzece
stworzonej przez chodnik ujrzałam, że mój cień nie jest już sam. Towarzyszy mu
ktoś większy a zarazem niższy. Szybko jednak te proporcje uległy zmianie, gdy
jego właściciel postanowił stanąć równolegle. Twarz Dana momentalnie stężała w
oddali a moja z kolei parsknęła od przypływu nagłego i usilnie powstrzymywanego
śmiechu. Zmiany nastrojów między nami tak szybko uległy zmianie, jakby ktoś
niespodziewanie podmienił nam tę funkcję ze spojrzeniem na świat. Wspólne
samopoczucie stało się nagle tak ambiwalentne, jakby znalazło się na huśtawce
góra-dół. Zerknęłam na bezstronnego Jareda. Jego przesycone, teraz złote oczy
płonęły, przyprawiając mnie o wrażenie, że nie wyjdę z tej konfrontacji żywo.
- Cześć
- przywitał się dosyć blado Dan i obrzucił wzrokiem Jareda. Wiedziałam, że
chciał dodać coś jeszcze, ale chyba się poddał.
- Yhym -
mruknął pod nosem ten drugi, jakby jego duma nie mogła zdobyć się na coś
lepszego.
***
-
Szesnastoletnia Frances poznaje na wakacjach w ekskluzywnym ośrodku
wypoczynkowym przystojnego instruktora tańca. Mimo wielu różnic łączy ich
wspólna pasja. - Jared odczytał opis na plakacie, przedstawiającym klatkę z
filmu. - Na to idziemy? - zwrócił się do nas retorycznie z rozbawieniem, a
iskierki w jego oczach poruszały się w żwawym tańcu.
Dan
popatrzył na niego z odrazą, jak niegdyś ja i przyciągnął mnie do siebie.
- Kto go
zaprosił? - spytał oburzony, zatapiając głos w konspiracyjnym szepcie. Jego wzburzone
oczy rzeczywiście wskazywały na to, że nie jest mu do śmiechu. Nerwowo zaczęłam
błądzić wzrokiem w celu znalezienia jakiegoś ratunku, ale Jay był zbyt zajęty
wcinaniem kupionego mu wcześniej popcornu. To okazało się być okrutnie
deprymujące.
- Tak
wyszło... - wycedziłam skonsternowana.
- Hejka!
- piskliwy głos przebił się przez zarzynającą mnie niezręczność. Poczułam ulgę,
jakby ktoś odciążył mnie ze stukilowego balastu.
- O,
cześć! Jared...? - zawołała, akcentując ostatnie słowo. - Nie zauważyłam cię - Natychmiast
mój oceniający wzrok powędrował ku nim. Machając mu, na jej twarzy zawisł
uroczy uśmiech. Żołądek podszedł mi do gardła. Teraz, gdy on siedział w typowym
dla niego siadzie a Holly stała na wprost, taka krucha jak wafelek była
niewiele wyższa od niego. W króciutkiej spódniczce wyglądała na jego siostrę,
jakieś dziesięć lat młodszą. Odmachał jej bez zbędnych emocji z garścią białej
przekąski między palcami.
- Wchodzimy?
- zawołała z radością dziecka. Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
***
Znów
poczułam jak małe kuleczki obijają się o tył mojej głowy. Po raz kolejny ktoś
postanowił zabawić się w ''rzut kulą'', sądząc że jest na boisku. Woń popcornu sprawiała,
że moje wnętrzności wywracały się do góry nogami. Na samą myśl robiło mi się
niedobrze. Najrozsądniejszym i najnormalniejszym posunięciem wydawało się po
prostu zwrócić uwagę prosiakom z tyłów. Ale to nie był zwykły konflikt dwóch ''oglądaczy
filmu'' w publicznym miejscu. Tym razem nie mogłam należeć do grona tych
statystycznych ludzi, bo... sami nie byliśmy lepsi. Klatki przed nami
przesuwały się przedstawiając historię Baby i Johnny'ego. Jared bez przerwy
wydawał z siebie jakieś dziwaczne dźwięki na kształt śmiechu, przez co nie
mogłam skupić się na filmie. Robił to nawet wtedy, gdy Johnny zaczął zadawać
ciosy nieporadnemu Neilowi, gdzie kompletnie nie rozumiałam jego reakcji. Mimo
wszystko było to zabawne, gdy wszyscy wokół syczeli, aby się w końcu zamknął. W
migocących refleksach wysyłanych z ekranu, jego załzawione oczy zachęcały mnie
do tego samego. Nie mogłam jednak się odkryć przed Danem, który z każdą kolejną
chwilą, w zagadkowy sposób był coraz bliżej mnie. Już miałam wrażenie, że
kładzie na moim oparciu rękę.
- Muszę
do toalety - wyszeptała Holly i ruszyła szybko oraz równolegle w ciemność.
Postanowiłam udać się za nią. I tak nic nie słyszałam oraz nie mogłam się
skupić na filmie, bo cały głos został przykryty duszonym rżeniem Leto.
Dryfując
teraz w mroku, w końcu odnaleźliśmy wyjście. Rozszczepione światło natychmiast
nas poraziło. Niemalże w biegu znaleźliśmy się w łazience z kilkoma kabinami,
do której wślizgnęła się blondynka. Po chwili doszły mnie odgłosy zmagania się
z okrutnymi konwulsjami. Zauważyłam w lustrze jak bezwiednie się skrzywiam w
wyniku obrzydzenia. Migiem opuściłam miejsce tortur, aby mimo woli nie skończyć
w takowym akcie jak Holly.
-
Wszystko w porządku? - Złoty Chłopiec przyszedł na ratunek.
Wskazałam
na drzwi i pokręciłam głową. Westchnął i odgarnął z czoła złote pasma lśniących
włosów. Nic dziwnego, że podobał się Holly. Był wysoki, muskuły rosły pod jego
ubraniem jak na drożdżach; naprawdę interesujący i bardzo przystojny. Jednak
najwidoczniej nie dość dla mojego umysłu i ciała.
- Podoba
ci się film? - zadał pytanie, które równie dobrze mogłoby brzmieć: czy ładną
mamy dziś pogodę. Szybko przebiegły przede mną jeszcze tak żywe skrawki ujęć,
jak za jakąś mgłą i chrapliwy głos w tle.
- Jest w
porządku - Moją twarz okolił lekki uśmiech. - ma dobrą ścieżkę dźwiękową.
- W
takim razie stworzę dla ciebie składankę z najlepszymi piosenkami - oznajmił,
będąc coraz bliżej... bliżej... i bliżej...
- Byłoby
świetnie.
-
Posłuchaj Sky... - zaczął ogromnie delikatnie. Staliśmy tak na wprost siebie,
że nasze ciała się stykały. Miałam wrażenie, jakby jego słowa teraz spoczywały na
mojej twarz. Zgarnął moją dłoń w swoją i drugą zaczął ją gładzić. Wiedziałam,
że szykuje się coś grubszego.
- Tak? -
ponagliłam, ciekawa jego intencji.
Nie
odpowiedział. Ujął moją brodę i złożył na ustach pocałunek. To było tak
zaskakujące, że nie wiedziałam czy odepchnąć go i spoliczkować, czy może po
prostu mu na to pozwolić. Targały mną tak sprzeczne myśli. Chyba byłaby to
najlepsza opcja dla nas obojga, gdybym mu się poddała. Z drugiej zaś strony tu,
teraz nie potrafiłam doszukać się przyjemności. Spojrzałam mu ślepo w oczy i
odnalazłam w nich tak znajomy paraliżujący błękit, a serce na ten znany widok
ruszyło jak z kopyta. Po pewnym czasie objął moje palce i dotknął nimi barku.
Subtelne mrowienie zaczęło spływać z ramion i wstrząsać nimi jak elektryczny dreszcz.
Wszystko stało się w jednym momencie takie nierzeczywiste, odległe i pozbawione
sensu. Nagle poczułam, że chce go poczuć bardziej, bliżej, więc natychmiast
oddałam mu pocałunek. Zapragnęłam czegoś więcej, ciało domagało się tego, ale
on nie mógł mi tego dać. Był po prostu czuły i nic ponad. Sprawiło to bolesny zawód, którego nie
potrafiłam pojąć zdrowymi zmysłami. Raptownie oblicze Jareda rozpłynęło się w
powietrzu. Wyrwałam go sobie z głowy i odsunęłam się jak porażona. Zaczerpnęłam
głęboki haust powietrza tak gwałtownie, że poczułam w płucach ból. Jakim prawem
on do cholery steruje moimi myślami?! Jakim prawem moja podświadomość tworzy
przede mną takie wizje?!
-
Możecie zawieść mnie do domu? - poprosił bezbarwny głos w progu a ja niemal podskoczyłam.
Holly wyglądała zmizerniale i jeszcze bardziej blado, niż kiedykolwiek. Stała
się prawie, że przeźroczysta.
- Tylko
pójdę po Jareda - zasygnalizowałam, ruszając od razu w mrok. Nie wiem jak teraz
miałam mu spojrzeć w twarz, mimo że obraz jego, tak blisko był tylko wytworem
mojej chorej wyobraźni. Czyjaś ręka pośpiesznie mnie zatrzymała.
- Ja to
zrobię - wtrącił Dan i wleciał do sali kinowej tak prędko, że nie zdążyłam nawet
wykrzesać z siebie jakiegokolwiek jęku w geście sprzeciwu. Pogładziłam Holly po
plecach i przystawiłam do chłodnej ściany, bo miałam wrażenie, że za chwilę
runie i roztrzaska się na kawałeczki jak porcelanowa misa. Dan szybko przybiegł
z powrotem.
-
Dziwne, nie ma go. - oznajmił bez większego przejęcia.
Uniosłam
rozkojarzoną głowę, a gdy dotarło do mnie co powiedział, po mojej twarzy
przemknął wyraz niedowierzania. Z początku miałam ochotę sprawdzić to sama, ale
przecież Dan nie mógł mnie tak perfidnie okłamać. Zaczął we mnie pączkować
nieokreślony lęk. Poczułam jak niepokój zaczyna drążyć korytarze żył, aż cała
się naprężyłam.
***
Kolejne
dni minęły spokojnie, za spokojnie. Tym bardziej to było dziwne, bo nadchodził
sylwester. Wracając do dziwaczności, wigilia przebiegła dokładnie po myśli
matki. Czyli sztuczność, sztuczność i jeszcze raz sztuczność. Jedyny dzień w
roku, w którym trzeba być dla siebie wymuszenie
miłym i życzliwym. Atmosfera wokół była przesiąknięta nie tyle
smakołykami, co zbyt pretensjonalnymi postawami wszystkich członków rodziny w
tym dniu. Nie cierpię wigilii. To przereklamowane święto. Te wszystkie
ozdoby, na siłę próbujące wytworzyć coś
na kształt poczucia ciepła rodzinnego. W ''naszym'' domu nigdy nie było czuć
ducha Świąt Bożego Narodzenia, ale oni nie potrafili pojąć, że dwudziestego
czwartego grudnia jesteśmy jedynie kukiełkami w teatrzyku. Nie rozumiałam po co
my je w ogóle obchodzimy, skoro przez resztę trzystu sześćdziesięciu pięciu dni
mamy między sobą same nieporozumienia i konflikty. Dzień, w którym każdy daje
coś od siebie to z roku na rok kompletne nieporozumienie.
Sylwester.
Tego dnia w przeciwieństwie do innych wstałam wcześniej. Po raz pierwszy od
tamtejszego fatalnego wieczoru w kinie napełniała mnie jakaś wielka energia.
Zdejmując szybko piżamę i wkładając dresy zerkałam na błyszczącą zachęcająco
krótką sukieneczkę, zwisającą z krawędzi szafy. Wieczór w klubie ze znajomymi
zapowiadał się obiecująco.
Potem
zbiegłam na dół i przygotowałam sobie owsiankę z bananem.
- Cześć,
mendo! Co słychać? - zawołałam do Cecily, przekartkowującą jakieś modowe
czasopismo w międzyczasie przegryzając omlet.
Uniosła
rękę i zatrzepotała nią nie odwracając oczu od wychudzonych modelek. W kuchni
zauważyłam jeszcze jedną postać, tatę w jego nieodłącznym odzieniu, garniturze.
Upychał niecierpliwie do teczki jakieś grube papiery. Gdy w końcu klamerka
zamykająca aktówkę przeskoczyła, odetchnął. Szybko złapał jakiegoś tosta na
pobliskim talerzyku a potem wepchnął go sobie do ust i pomachał nam na do
widzenia. Mieliśmy się już nie zobaczyć przed nowym rokiem. To było jego i mamy
całe życie, w biegu.
Przysiadłam
się tuż obok siostry i objęłam wzrokiem całą stronę magazynu. Zawsze ta
nienaturalna piękność i chora zgrabność, do której niegdyś dążyłam. Napełniłam
łyżkę po brzegi i połknęłam jej zawartość.
- To z
kim spędzamy sylwka, MTV czy VH1? - dźgnęłam ją w żebro. Nasz wieczny dowcip,
który jeszcze cztery lata temu nie był taki zabawny, gdy każdego trzydziestego
pierwszego grudnia spędzałaś na kanapie przed telewizorem. Wtedy zaczynałam
dopiero buntować się życiu, które prowadziłam.
- U
Darlene - odparła.
***
- No co
za złamas! - warknęłam, waląc z pięści w samochodowy klakson. Auto, które sekundę
temu wjechało przede mną na pas bez odpowiedniego rozeznania teraz przodowało. Przyznaję,
że jazda nie szła mi tak dobrze jak Antoine'owi, ale od tego go przecież
mieliśmy. - Widziałaś?! Nawet się kutas nie rozejrzał i już wepchnął cztery
litery! - nacisnęłam jeszcze raz w kołowy przycisk wbudowany w kierownicę.
- Wyluzuj,
ostatnio chodzisz jakaś nabuzowana - zauważyła Cecily.
- Bo kiedy
zaoferowałam, że odwiozę cię do Darlene nie sądziłam, że to będzie takie
zadupie - wycedziłam wymijająco. W tym samym momencie skręciłam w kolejną
uliczkę, która była jeszcze węższa niż pozostałe (o ile to możliwe).
- Mówiłam,
że to na obrzeżach miasta
- Ładne
mi obrzeża, to są jakieś wypizdowia zabite dechami - burknęłam rozpoznając
wielkie opuszczone biurowce, stare budynki z wybitymi szybami. Jeszcze tak
niedawno temu przemieszczałam się tymi alejkami wraz z Jaredem, z którym
straciłam kontakt. W ostatnich dniach przedświątecznych nie bywał na uczelni.
Nie dokańczaliśmy NASZEGO dzieła i nie wierciliśmy sobie wzajemnie dziur w
brzuchach kąśliwymi uwagami. To powoli zaczynało być frustrujące, ten brak j e g o.
- To tu
- rzuciła w moją stronę, po czym jeszcze raz poprawiła makijaż i fryzurę przed
lusterkiem wbudowanym w osłonę przeciwsłoneczną.
Gdy
zatrzymałam wóz przed zniszczoną kamieniczką natychmiast z niego wyskoczyła, pokazując
mi wycięcia na plecach czarnej sukieneczki. Pomachała mi w szybie i zniknęła za
rozkładem wejściowych drewnianych drzwi klatki schodowej. Podobnej do tej, w
której pomieszkuje Jared. I znów on, cholera. - przeklęłam w duchu. Wspomnienia
nie blakły. - Przestań o nim myśleć, bo popadasz w jakąś skrajność a zwariowanie
kilka godzin przed północą nie wróży nic dobrego na następny rok. Jeszcze raz
rzuciłam okiem na zrujnowaną przez liczne przejścia kamienicę i przekręciłam
kluczyk w stacyjce. Silnik od razu zawarczał gotowy do opuszczenia tego
miejsca, ale umysł wciąż nie. Sięgnęłam wzrokiem w tył. Dotarło do mnie, że
jestem nieopodal miejsca, gdzie brat Jareda ''ubił swoje gniazdko''. Targały
mną sprzeczności, jednak postanowiłam coś sprawdzić.
Zrobiłam
szybkie zakupy w pobliskim supermarkecie jak niegdyś my wspólnie. Stąpałam
subtelnie po jakichś zabłoconych kartonikach, zupełnie jakby miały się jeszcze
komuś na coś przydać. W dzień to miejsce prezentowało się znacznie lepiej niż ze
świergoczącym wiatrem i ludźmi we śnie, którzy przypominali martwych. Moje ciało na wspomnienie tamtejszych chwil
przeszyła gęsia skórka. - No naprawdę, świetna myśl, miejsce i data na śmierć
dla kogoś takiego pokroju ciebie, nie powiem. - powtarzała w kółko
podświadomość.
Zauważyłam,
że gdy słońce jest jeszcze wysoko uniesione ponad naszymi głowami to miejsce na
swój sposób tętni życiem. Jest to normalne (czy też nie) miejsce życia ludzi
jak każde inne, tylko trochę w gorszych warunkach. Obok mnie biegały małe
dzieci w wytartych ubrankach i z pomazanymi twarzyczkami błotem. Były naprawdę
radosne a jednocześnie tak nieszczęśliwe. Moje serce pękało od tego widoku. W
moim przypadku to ja byłam szczęśliwa, ale nie radosna. Jakie życie jest
popieprzone.
Kilku
starszych odrapanych z życia ludzi dalej odnalazłam charakterystyczną górę
szmat.
-
Shannon? - zawołałam prawie, że szepcząc.
Drgnął a
jego ciężkie powieki wystające znad zielonkawej czapeczki rozkleiły się.
- Czego?
- odparł przecierając zaspane oczy.
- Jestem
przyjaciółką Jareda, byliśmy tu niedawno, pamiętasz? - Gdy zobaczyłam, że wystraszone
piwne oczy mierzą mnie, zrozumiałam że nie uzyskam odpowiedzi.
-
Kupiłam ci kilka rzeczy - Podsunęłam torbę bliżej niego z produktami w ramach
przekupstwa. Osobiście w życiu bym nie kupiła czegoś takiego jak ciastka w
czekoladzie czy chipsy ziemniaczane z solą wylewającą się po brzegi, ale to był
jeden jedyny wyjątek.
-
Wyglądasz jakoś tak... inaczej niż reszta - ocenił wciąż mi się przyglądając.
- Jaka
reszta?
- Ludzi,
z którymi zadaje się mój brat - wyjaśnił leniwie, a przede mną stanęła
fioletowłosa Chinka o oczach w kształcie migdałów.
- Ah...
- mruknęłam. - Nie wiesz gdzie on teraz jest? Nie widzieliśmy się już kilka
tygodni.
- Był tu
ostatnio w wigilię - oznajmił przeglądając zawartość reklamówki.
Na myśl
jak siedzą razem przy chipsach zamiast sałatce ziemniaczanej, pośród tego
smrodu i ubóstwa zaczęło mnie coś uwierać, nie tylko brzuchu, ale także w
kącikach oczu.
-
Myślałem, że już to sobie wyjaśniliście. Wciąż o tobie tylko gada, Skyler to,
Skyler tamto - zaczął machać rękami, żeby zobrazować nadmiar mnie - ale zrobił
to zbyt dobitnie.
- C-co?
- na to wyznanie wrosłam w ziemię a krew odpłynęła mi z twarzy. Rozmawiał o
mnie nie tylko z matką, ale też bratem, z którym widzi się raz na ruski rok.
Tego było za wiele.
***
Blask
bezzwłocznie zakłuł mnie w oczy. Uderzyła mnie muzyka odbijająca się od ścian, jak
i witalność wraz z falami energii tańczących. W ścianach były umieszczone dwa
uwypuklone monitory, na których widniały minuty odliczające nadejście nowego
roku. Kolorowe światła królowały na parkiecie, zamieniając cały lokal w
wielobarwną krainę. Do tej pory nie miałam zbytnio styczności z takimi
miejscami. Dla mnie to wciąż była nowość.
Czyjaś
ręka objęła mój nadgarstek spowolniając ruchy. Dan jakby niezdolny do krzyku
nachylił się do mnie i natężonym głosem oświadczył:
-
Zapomniałem ci to dać w aucie - Wręczył mi zapakowaną płytkę z jakże wymyślną
nazwą: ''składanka 1'', z numerem zapewne
na wypadek następnych. Na jego wargach błąkał się delikatny uśmiech, który po
chwili zamienił się w pocałunek spoczywający na moich ustach. Unosząc głowę
czułam się dziwnie ciężka przez kok spoczywający na jej czubku. Wydawaliśmy się
być parą idealną, lecz oczywiście w moim mniemaniu takową nie byliśmy. Zaraz
potem zaprowadził mnie na parkiet, gdzie muzyka nakazała mojemu ciału poruszać
się w rytm thriller.
- Słuchaj,
przepraszam, że się spóźniłam, naprawdę mi przykro! - krzyknęłam, próbując
przebić się przez dudniącą muzykę.
Wkrótce
potem spragniona i zmęczona ruchliwym potrząsaniem ciała odłączyłam się od
tłumu i zamówiłam przy barze gin z tonikiem. Błądziłam chwilę znużonym wzrokiem
po butelkach z alkoholem. Od Bacardi, przez Don Julio, kończąc na Daniel'sie. I
tak z powrotem. Po chwili postanowiłam zrobić coś bardziej odkrywczego,
albowiem spojrzeć ciutkę dalej. Przywitały mnie już dosyć naprute twarze, na
których malował się nieprzytomny wyraz - nie będą nawet pamiętać jak zaczęli rok.
Cóż, pognałam dalej. Tam, gdzie powiódł mnie wewnętrzny prąd. Wbiłam
nieprzytomnie oczy w ciemną sylwetkę przede mną. Lustrowałam jak postać bierze
dwa głębsze i wlewa je do ust.
-
Jared?! - Z mojego gardła wyrwał się jęk, a serce zamarło.
Stał
przed nim kieliszek z barwionego szkła, przed którym intensywnie kontemplował. Ogarnął
mnie nagły przypływ wstydu, że widział jak kaleczę tak kultowy taniec.
- Boże. -
mruknęłam. - Czemu się nie odzywałeś?! - krzyknęłam wzburzona do postaci siedzącej
kilka krzeseł dalej.
Podniósł
głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego twarz przypominała odbarwione
płótno na tle czarnych tkanin okalających go. Puścił to prowokujące spojrzenie,
którego nie cierpiałam a jednocześnie burzyła mi się krew. Przeszył mnie ostry
napad mrożącego zimna, który przebiegł mi po plecach. Przypomniał mi się
pierwszy raz, kiedy odezwał się do mnie. Miał w oczach wrogość i oziębłość.
Jego usta zaciskały się w wąską kreskę. Wtedy,
na domówce wydawał się taki dziki i wynaturzony jak teraz. Rządziły nim
pretensje do wszechświata o własne życie. Czemu zdaje mi się, jakbyśmy wrócili
do tamtej chwili, do punktu wyjścia?
I nagle,
jak gdyby nigdy nic po prostu wstał i powlókł się ku wyjściu. Gdy tłum go
połknął dostałam jakiś mocny impuls i pędem ruszyłam za nim. Szybko wpadłam w
plątaninę obcych nóg i rąk.
-
Wszystko w porządku? - wrzasnął Dan łapiąc mnie z barki. Przez ułamek sekundy
zastanawiałam się czy go nie zignorować i wybiec za tym, którego naprawdę teraz
chciałam. Jednak odwróciłam się. Był zasapany i miał rumieńce na policzkach. Biedny
Dan nie miał o niczym pojęcia, nie wiedział co się święci.
- Tak! Ja
po prostu... no ja po prostu. Ja muszę teraz wyjść! Ale obiecuję, że zaraz
wrócę! - Strzelałam słowami plączącymi się w krtani. - Słyszysz?! Wrócę na odliczanie! - zawołałam
już z zewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz