8.



Ostatnio zbyt często zastanawiałam się co by było, gdybyśmy zostali w Houston, tak jak obiecali. Mówili, że to już ostatnia przeprowadzka. Sama nie wiem, czy w to wierzyłam. Chyba przestałam, gdy już w dzieciństwie zaczęli mnie non stop zawodzić. W Houston wciąż byłabym popularna, miała prawdziwych przyjaciół, piękny dom z basenem, którego tu brakuje.
Chciałabym znów wyjść z Camille na zakupy i do naszej lodziarni, zamówić ulubione lody koktajlowe. Potem udać się do Parku Discovery Green, gdzie narzekałybyśmy na wrzeszczące i chlapiące wodą dzieci.
Jednak skończyłam tu, w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Wspomnienia niedawnej przeszłości kłębiły się we mnie, niczym chmara wściekłych pszczół. Bo to tylko zwykłe gdybanie. Kolejne pretensje kolejnego podmiotu ludzkiego do przeszłości... Tutaj się tylko wszystko komplikuje. W domu atmosfera jest tak napięta, że poza spuchniętymi ścianami mojego azylu mam wrażenie, że wdycham trujący gaz. Byłam taka samotna, jakbym nie przynależała do nikogo i niczego. Mama, która zawsze i we wszystkim mnie strofowała, teraz jest wobec mnie zimna, pała zupełną obojętnością. Teraz myślę, że lepiej gdy ciągle mnie krytykowała. Nie czułabym takiej pustki, jakbym utraciła część siebie. Tato również. Zawsze wolał samotność albo pracę od własnej rodziny. Jednak dziwnym sposobem wszystko wiedział, co dzieje się w domu. Swoją drogą, to zdumiewające ile człowiek może się dowiedzieć, udając, że nic go nie obchodzi.
Zapisałam się na siłownię i basen, aby nie stracić resztek rozsądku. Zapełnić w myślach dziury, które były wielkości sera szwajcarskiego. Musiałam odreagować codzienną męczarnie w postaci własnego życia.
W jednym spośród takich treningów zrozumiałam, że to Leto był odskocznią od tego wszystkiego, szarego codziennego życia. Nawet nie zauważyłam, kiedy tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Gapiłam się na niego, ba! Molestowałam go wzrokiem, gdy on po prostu siedział kilka stołów dalej na swoim miejscu i jeździł widelcem po frytkach, przysłuchując się widocznie niezbyt interesującej rozmowie paczki. Swoją niezwykłością i oryginalnością zabierał w inne miejsce, z dala od tej przyziemności.
- Kłopoty w raju? - spytała blondyneczka łowiąc jedzenie z talerza. Jej blada skóra, typowa dla ludzi ze skandynawskim pochodzeniem świeciła się bardziej niż zwykle.
- Chyba w piekle. - Przeniosłam splecione ręce na kant stołu.
- Woah - zawyła Holly. - Jak to mówiła Myers? Jesteście prawdziwym przykładem bycia huraganem i lekkim powiewem - powiedziała w sposób przedrzeźniający profesorkę i odgryzła kawałek wcześniej złapanej frytki. Obejrzała się przez ramię, na Leto a potem zachichotała.
- W sumie, gdyby miał dobrze pod piątą klepką to by był mega ciachem - wywnioskowała nagle z udawaną obojętnością. Widziałam jak zerka na nic nieświadomego Dana. Próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, sprawić, aby poczuł się zazdrosny.
Sądzę jednak, że zamiast jemu udzieliło się to mnie. Zazdrość teraz trawiła moje wnętrzności. Miałam ochotę wykrzyczeć jak smarkata sześciolatka, że nie ma prawa tak mówić, bo ta zabawka jest moja. Z drugiej zaś strony przecież on mnie wcale nie obchodził.
- Jak dla mnie za duży brutal, no spójrzcie tylko na niego - powiedział Billie. A wszyscy wokół jak na ironię zrobili to, co nakazał. Przecież dyskretność to pierwsze imię tej uczelni...
- I znów to robicie, czuję się wykluczony - Dan wzniósł alarm broniący swej męskości. Zdawało mi się, że gdyby tego nie zrobił, jego ego byłoby mocno pokrzywdzone. Po prostu musiał na każdym kroku podkreślać, że jest prawdziwym samcem alfa.
- Nam z Danem za to idzie wspaniale - Dziewczyna zrobiła do niego maślane oczka spod grubych oprawek, a on posłał jej ciepły uśmiech. - Naprawdę mi przykro, że musisz się z nim męczyć.
Znów dosięgłam Leto wzrokiem. Włosy zasłaniały mu połowę twarzy, ale i tak mogłam dostrzec jak przypatruje się ludziom obok, jakby nie wiedział o co im chodzi. Fioletowłosa siedząca tuż przy nim dźgnęła go w ramię i wskazała na mnie ręką. Czułam, że powinnam się odwrócić, ale nie potrafiłam. Oboje w tym samym czasie przenieśli na mnie wzrok. Przez moment zarówno ona i on obserwowali mnie z daleka. Dziewczyna miała coś z Azjatki, wąski podbródek i lekko skośne oczy. Była tak samo blada jak reszta. Zaczęłam się zastanawiać czy gdybym chciała, to przyjęliby mnie do swojej bandy z moją oliwkową cerą.
- Yhym. - burknęłam. Fioletowłosa spuściła ze mnie wzrok, gdy on wciąż taksował mnie swoimi smutnymi błękitnymi oczyma na pozór nic niewyrażającej twarzy. Przyglądał się tak, a ja czułam jak pod jego penetracją znów wyniszcza mnie od wewnątrz, wciąż nie mogąc nic odczytać z jego niby zwyczajnej miny i zachowania. Sekunda za sekundą czułam jak niepożądane emocje w moim ciele zyskują na sile. To doprowadzało mnie do szału. Oddałabym wszystko, żeby dowiedzieć się, co właśnie dzieje się w jego umyśle. Po chwili on także odwrócił ode mnie wzrok, wracając do rozmowy. Nad jego głową wisiał plakat związany z jakimś kolejnym wielkim wydarzeniem uczelni.
- O co chodzi z tym plakatem? - spytałam, próbując coś zrozumieć z odległości.
Holly podążyła za mną oczami i rozpromieniła się.
- Już niedługo sezon karnawałowy, więc radzę zakupić maskę. - wytłumaczyła krótko.
- Deanowi by się spodobało - wtrącił Billie. Prawdopodobnie mówił o chłopaku z grupki Leto, z którym szalał na parkiecie owej nocy, gdy tymczasem ubezwłasnowolniona ja lądowałam w basenie.
- Erotoman - rzuciła Holly przewalając oczami.
Widziałam jak co chwila zerka na Dana, czy aby ją zauważył. Ja sama nie mogłam już tego znieść.
- Wybieramy się z Danem do kina, idziecie z nami? - spytałam na przekór wiecznie biednemu Złotemu Chłopcu. Widziałam ukradkiem jak wzdryga się, aby coś powiedzieć, ale ostatecznie się poddał.
- Jasne, kiedy? - spytała blondynka.
- W sobotę.
- Niestety, jadę do Michigan, do ciotki. - oznajmił Billie.
- Świetnie, nie mam planów. - Holly z podekscytowaniem kręciła głową a jej lekko falowane włosy zaczęły zamiatać część powierzchni stołu. - Co grają?
- Słyszałam, że mają jakąś nagrodę filmową i możemy wybrać. Co nie Dan? - zwróciłam się do niego dla pewności czy nic nie pokręciłam, bo jak zwykle miałam wtedy głowę w chmurach.
- Właściwie to chciałem cię zabrać na Dirty Dancing - tak dobitnie zaakcentował ''cię'', że musiałam wziąć łyk herbaty, aby zakryć, że spaliłam buraka przez swoje nierozsądne posunięcie. Nie dość, że pogrążyłam siebie, to mogłam sobie jedynie wyobrazić jak czuła się teraz jawnie zakochana Holly.
- Pheobe? - odchrząknęłam.
- Niestety, będę niańczyć bliźniaki siostry - westchnęła, co miało świadczyć, że wcale nie podoba jej się taki sposób spędzania sobotniego wieczoru.
Zerknęłam znów w stronę Oszołomów, ale moje oczy już nikogo nie zastały. Szybko odszukałam ich, zmierzających ku wyjściu. Coś we mnie drgnęło, a potem nakazało mi za nimi pobiec.
***
- Przepraszam! - wrzasnęłam do jego pleców chyba trochę zbyt głośno, a zakichane echo w wąskim korytarzyku jeszcze bardziej pogłębiło mój krzyk.
Wszyscy nagle się odwrócili. Wszyscy czyli cała banda, młoda profesorka, która całe szczęście nie miała z moją grupą wykładów i dwie chichoczące czarnoskóre studentki. Wiedziałam, że robię z siebie kompletną kretynkę, istne pośmiewisko. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała się błaźnić przed kimś tak niskiego pokroju, lecz jak zwykle zadziwiłam samą siebie, poprawka - JA NIE POZNAWAŁAM SAMEJ SIEBIE. Czułam się jakby tam w środku mnie jakaś część stała się wadliwa, tworząc tą zdesperowaną idiotkę.
- Słuchaj, naprawdę mi przykro - słowa same wyleciały mi z ust na widok jego twarzy, na której malował się wyraz udręki. Pokręcił się przez chwilę w miejscu, jakby toczył walkę sam ze sobą czy aby na pewno powinien zostać i wysłuchać, co mam do powiedzenia. Reszta powoli zaczęła się oddalać, chyba nawet zbyt powoli... Jestem pewna, że gdyby nie ogólnie przyjęte zasady dobrego zachowania publicznego chętnie by przystanęli i posłuchaliby, co mamy sobie do powiedzenia. Gdy się w końcu zatrzymał, podeszłam do niego bliżej i czekałam na reakcję. Zmrużył lekko oczy i wydmuchnął powietrze.
- Spoko, wyrzucali mnie z lepszych miejsc - Wyczułam nutkę ironicznej irytacji.
- Proszę... - zaczęłam, ale reszta zdania, jakby nie mogła przecisnąć się przez moje gardło. Nie miałam najmniejszej ochoty płaszczyć się przed nim. Jednak jeszcze bardziej nie miałam najmniejszej ochoty być ''tą straconą''.
- Jared. - zaczęłam z lekka, jednak jego imię tak nie zabrzmiało. Rodzące się w moich ustach wykrzywiło mi twarz jak kwas, dzięki czemu brzmiało jak przekleństwo.
Schowałam lewą rękę za plecami i zacisnęłam ją w piąstkę. Moja twarz z kolei ułożyła przepraszający wyraz, który miał mi pomóc w tym przedsięwzięciu. Lecz jeśli nigdy go nie ćwiczyłaś czy wykorzystywałaś, mogło to niestety wypaść dość sztucznie....
- Nie rezygnuj z niczego, z mojego powodu. To głupie. - wymamrotałam chwiejącym głosem, nieco zażenowana swoimi własnymi słowami. - Zabiorę płótno ze sobą i zaczniemy pracę, nawet jeśli to pieprzone Long Beach Island ma zostać miejscem, gdzie nikt nam nie przeszkodzi. - powiedziałam celowo wykorzystując jego sformułowanie, przez co chyba nawet przez jego gębę przemknął półuśmiech, (albo to mój osąd został już całkowicie skrzywiony).
Studiował przez chwilę moją twarz jak zwykle, kiedy chciał mnie wkurzyć. Jego oczy pociemniały. Wtedy się odwrócił i zaczął ode mnie oddalać jak gdyby nigdy nic. Poczułam się jakbym dostała w twarz.
- Jared! - zawołałam. Przysięgam, jeśli jeszcze raz wypowiem jego imię na głos to rzucę się pod pędzący pociąg. Ruszyłam za nim.
- Idziemy do kina w sobotę więc... -  zniżyłam ton do konspiracyjnego szeptu. - nie będziemy mogli się spotkać.... ALE, jeśli chcesz możesz się zabrać z nami. - Słowa wypadły mi z krtani jak krew z ciętej rany. Przeklęłam w myślach. Danowi na pewno to się nie spodoba. Był sceptycznie nastawiony do wspólnego wyjścia z przyjaciółmi, których znał długo przede mną a co dopiero z kimś w rodzaju nieoficjalnego wroga. Z drugiej zaś strony wiedziałam, że dobroduszność i uległość szybko zmyją każdą rysę na jego silnych uczuciach w stosunku do mnie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Dan to pantofel, którym mogłam bezkarnie poniewierać.
- Kupię ci nawet bilet, popcorn... jeśli chcesz. Tylko wybacz mi i zgódź się na to wspólne pracowanie. - mówiłam do bólu błagalnym tonem, już nawet nie zwracając na to, co usłyszą inni.
Moje zdeterminowanie nie parowało. Coś mi nie pozwalało odpuścić. Po trupach do celu, choćby tym trupem miałabym być nawet ja sama. No i miał rację, Świrus. Uczepiłam się go jak ''gówno buta''. Totalnie zbzikowałam. Jakieś cholerne magnesy w naszych duszach nie pozwalały się rozłączyć. Postanowiłam dać mu ostatnią szansę, a raczej dać ją  n a m.
 Przystanął, jakby nagle wyrósł przed nami ogromny mur.
- Przecież już to zrobiłem. - Jego jędrne usta rozciągnęły się w prowokującym uśmiechu. Czy jego satysfakcjonuje upokarzanie mnie, czy to tylko kolejna gierka? - Nie powiedziałem, że ci nie wybaczam, a tym bardziej, że się nie zgadzam. Halo, imprezka u Damiena Hirsta, wszędzie te zasrańce, znaczy znawcy sztuki, żarcie za darmocha, plus hajs. Duużo hajsu. - Na to ostatnie wytrzeszczył oczy i obejrzał się za sobą, jakby sprawdzał czy nadal tu jestem. - Tylko duży popcorn. - Rzucił jak pan sytuacji do podwładnej.
- E, Sparks? - burknął. Od razu ścięłam go wzrokiem.
- Wiem, co możemy zrobić z twoimi pluszakami.
Jakby mnie mogło teraz nie być, przecież sama się proszę.
***
Położyłam nogę na stopniu. Czułam jak gładź rozchodzi się pod jej naciskiem, niczym najzwyklejszy piasek. Chciałam złapać się barierki, ale zamiast tego moja ręka zatoczyła krąg w powietrzu pomiędzy wystającymi prętami, widocznie pozostałościami po takowej balustradzie. Całe szczęście udało mi się zachować równowagę. Kątem oka zauważyłam, że Jared zdusza w sobie śmiech na widok nieporadnej Sky. Pod pachą bezpiecznie dzierżył nasze dzieło. Od chwili tamtejszej rozmowy, w przedsionku na uczelni raczyłam nazywać go po imieniu, miałam dość wymyślania coraz to nowszych przydomków dla niego.
Po kolejnych schodkach stąpałam tak ostrożnie, jak po rozżarzonych kamieniach, czyli ruchem baletnicy, tempem ślimaka. Były tak wąskie, że mieściła się na nich tylko jedna osoba, przodowałam wówczas ja. Jay wlókł się za mną, co dawało mi pewną satysfakcję.
Od ścian odchodził płatami cały tynk, już nie mówiąc o zupełnie zdrapanej farbie z ery kamienia łupanego, odsłaniając kruszące się stare cegły. Z każdym kolejnym krokiem nasilało się tak znane mi uczucie - lęk o własne życie. W każdej chwili przecież ta cała atrapa klatki schodowej mogła runąć, teleportując mnie do piwnicy. A ja nie chciałam tutaj umierać, na pewno nie tu, zmiażdżona przez tynk i tak zwane ''schody''.
Przedarł się przede mnie i pchnął skrzypiące drzwi. Ubrałam się na luzie, żeby do niego pasować. Zwykłe trampki, czarny top, granatową koszulę i mom jeansy. Ostatnio jakoś zaczęło mi zależeć. Ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Dotarłam! Pisząc rychłe CV chyba powinnam wspomnieć, że byłam na krawędzi życia i śmierci. W środku od razu rzucił mi się w oczy ogromny stojący zegar na tle obrzydliwej prążkowanej tapety. Jego bicie przypominało dźwięk umierającego serca. Gdy w końcu oderwałam od niego wzrok dotarło do mnie, że już jesteśmy w salonie. Panowały tu zwykłe drewniane meble i szmaciany dywanik na podłodze. Zielonkawa tapeta wciąż bijąca mnie po oczach zaprowadziła do dwóch dziur, prawdopodobnie małej kuchni i ciasnego pokoiku, gdzie mieściło się tylko jedno łóżko i drobna komoda. Przeraziłam się wielkością i warunkami, jakie tu panują. Mój pokój był większy niż całe to mieszkanie. Przy stole siedziała kobieta w średnim wieku. Krótkie szpakowate włosy dodawały jej lat i powagi. Jednak mnie jej twarz, na której malował się ciepły uśmiech nie mogła oszukać. Owszem, jej znaczną powierzchnię pokrywały zmarszczki, ale nie na tyle, aby stwierdzić, że jest tak stara, na jaką się stylizuje. Zauważyłam, że ma tak samo piękne błękitne oczy jak Jared. A zatem odkryłam, kto podarował mu w genach tak wspaniały prezent. To właśnie przez nie moje serce dostawało codziennej dawki palpitacji serca.
- Miło mi cię poznać, Sky - kobieta pozdrowiła mnie, po czym wstała powoli z zapadającej się sofy, obitej w jakąś czerwoną szmatę z frędzlami. Wydała się strasznie miłą i troskliwą panią, taką do rany przyłóż. A potem zdałam sobie sprawę, że jej drugi syn codziennie usiłuje wygrać ze śmiercią wśród zakażonych igieł i ćpunów podających je sobie z dnia na dzień. Że żyje jeszcze w większym chaosie i ubóstwie niż to, tutaj. Jakim cudem on się tam znalazł, w tak młodym wieku, zamiast być tu, przy kochającej matce?
- Jared wiele o tobie mówił. Tak rzadko ktoś bywa w tym domu... - mówiła z żalem. Drgnęłam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz, a brwi to mi chyba podjechały na samą górę czoła ze zdziwienia. Byłam tak przejęta tym pseudo wyznaniem, że zaparło mi dech w piersiach. W życiu bym nie pomyślała, że on z kimkolwiek o mnie rozmawia, tym bardziej z matką. Zaczęła zżerać mnie ciekawość co jej o nas nagadał. On sam jak zauważyłam miał wypisane zażenowanie na twarzy i niecierpliwie pocierał rękę.
- Czuj się jak u siebie. - rzekła po dłuższej przerwie na znak, że możemy już odejść. Odwzajemniłam jej ciepły uśmiech, albo chociaż takowym próbowałam się zrewanżować.
Jared kiwnął porozumiewawczo do matki, złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Przytargał mnie do małego pomieszczenia, od którego można było jedynie nabawić się klaustrofobii. Miałam wrażenie, że pod wpływem jego dotyku moja prawa kończyna zdrętwiała od łokcia do samego barku. Rozpuścił zasłonę podszywającą się tutaj za drzwi. Była spleciona zwykłą frotką, jakby ujarzmiała wyjątkowo niesforną burzę włosów. Subtelnie usiadłam na brzegu łóżka. Po chwili usłyszałam cichy pisk a potem przyduszone głosy. Najpewniej Pani Leto włączyła bardzo stary, jak zresztą wszystko tutaj, telewizor. Gdy staliśmy tak ''w salonie'' przez chwilę w milczeniu, przemknęło mi przez myśl czy to coś jeszcze w ogóle działa, ale nie rozwodziłam się za długo nad losem tego grata. Przybliżyłam się do Jareda, aby mój głos nie wyszedł poza kurtynę.
- Jak mogłeś zostawić matkę samą? - odezwałam się cicho, gdy on stawiał płótno na sztaludze.
- Czynsz za dwie osoby nie wystarczał więc się wymeldowałam - odparł normalnym tonem a mnie oblał rumieniec na myśl, że wszystko usłyszała. Zupełnie, jakby nie miał pojęcia, że nie ma tu drzwi tłumiących intymną rozmowę. Zerknął na kotarę wypełniającą cały otwór, lejącą się niczym makaron na spaghetti, jak gdyby usłyszał moje myśli. - Od czasu do czasu przychodzę, gdy mam dość. - kontynuował. - Nikt nam przecież nie udowodni, że tu od czasu do czasu pomieszkuję, a mi tyle wystarcza. Dorabiam w bibliotece mniejszości seksualnych, trochę na zmywaku w pobliskiej restauracji dla lumpów, którzy chcą się poczuć trochę mniej lumpiarsko i jakoś leci - Uśmiechnął się sam do siebie. Był on z tych rodzajów, który zupełnie odmienia człowieka. Jakby nagle słońce wyjrzało zza deszczowych chmur. Gdyby wyłączyć dźwięk byłabym skłonna uwierzyć, że opowiada jakąś pogodną historyjkę z wakacji, nie poważną historię życiowej mordęgi tak młodego człowieka. Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam mu jakoś ulżyć. Naprawdę mu współczułam. Przyrzekłam sobie, że przez resztę dnia postaram się już nie wyciągać tego tematu na arenę.
- Nie musisz tam spać, no wiesz... na plaży. - To jedyne na co było mnie w tym momencie stać. Nie potrafiłam pocieszać ludzi, byłam w tym zupełną kaleką.
- Masz rację, wydaje się być sympatyczne, ale takie niestety nie jest. Więc wezmę tylko kilka podkoszulków i zapierniczam do mojej willi - I znów ironia.
- Oj daj spokój. Przecież uczysz się, tak? Kontynuujesz naukę, więc muszą cię przyjąć do jakiegoś schroniska dla młodzieży. Świat nie jest taki zły, tylko trzeba odpowiednio poszukać tych dobrych stron.
Spojrzał na mnie, jakby na swój sposób zaczął przetrawiać mój misterny monolog. Zmienił się. Był tak różny od tego pierwszego Jareda, sprzed kilku miesięcy. W mojej głowie dzieliła ich niewyobrażalna przepaść. Owszem, nadal był aroganckim, nieokrzesanym dupkiem i złodziejaszkiem. Ale dowiedziałam się, że te zabiegi były po prostu, aby przetrwać w tym okrucieństwie, jakim jest życie slumsów.
- Obiecaj mi, że się nie zmarnujesz. Że nie zniszczysz sobie życia. - przemówił głos, ale jakby nie należący do mnie. Znów obrzucił mnie przeszywającym, paraliżującym wzrokiem, ale tym razem w taki sposób, że wszystko we mnie oklapło. Musiałam dokonać dokładnej analizy tych słów, żeby uświadomić sobie co właśnie zrobiłam. Pokazałam, że jestem słaba, że mam słaby punkt. Nie cierpiałam okazywać uczuć, bo wiedziałam, że obnażam się wtedy ze wszystkiego, co we mnie siedzi. Jeśli znałeś moje emocje, to było równoznaczne z tym, że mogłeś mnie zgnieść jak karalucha.
- Obiecuję. - zadeklarował ze stoickim spokojem, wprawiając mnie w mały zawał. - A teraz zacznijmy właściwą bitwę.
Przysiadł się tuż obok mnie i spojrzał na prostokąt przed nami, który przedstawiał nic innego jak moje znaki. Były to śmiałe aerodynamiczne kształty zaczerpnięte z tuzinów starych ksiąg. Ogniste i lodowe feniksy topiące się w starożytnych glifach o misternych barwach i tajemniczych znaczeniach. Obraz był taki efektowny i intensywny, że mogłeś patrzeć i patrzeć na niego przez wiele godzin a wciąż pozostałyby w nim jakieś nieodkryte aspekty. Zawsze byłoby w nic coś prawdziwego i niezaprzeczalnego, nieprzeniknionego.
 Jared wykręcił głowę całkiem w prawo. Ciekawość jego skojarzeń i przemyśleń na temat przedstawionego przeze mnie bohomazu władała teraz każdą komórką mojego ciała.
- Noo, to dużo wyjaśnia - oznajmił jak zaklęty w skale i wydał z siebie dźwięk podobny do stłumionego śmiechu. Zmarszczyłam brwi.
- Co to znaczy? - wskazał na cztery glify powiewające swobodnie pod ognistym stworzeniem.
- Trzydzieści sekund do Marsa. - odparłam bez skupienia. Dziwnym sposobem mój umysł był przygotowany na to pytanie.
 - Co to za bzdura - parsknął.
- Żadna bzdura. - zaprzeczyłam niemalże od razu. Było to dla mnie bardzo ważne i nie mogłam odpuścić sobie kilku słów napomnienia - Na jednym z wykładów Profesor Harvardu powiedział nam, że postęp dzisiejszych czasów jest tak wielki, że niedługo będziemy mogli w trzydzieści sekund znaleźć się na Marsie. - Przed moimi oczami stanął tak żywy obraz Pana Morgensterna, opowiadającego te wszystkie niesamowite rzeczy o otaczającym nas wszechświecie.
- Wciąż bzdura. - rzucił obojętnie, jakby te słowa nie zrobiły na nim większego wrażenia.
Machnęłam ręką. Nie zamierzałam się z nim o to ani kłócić, ani mu dalej tłumaczyć, bo to jest tylko dla tych, co rozumieją. I wtedy zobaczyłam, że nie tylko mieści się tu łóżko, mała komoda i stado zdjęć z wypraw do różnych krajów, na których była zamyślona młoda mama Leto, patrząca w obiektyw na kolorowym dywaniku. Na kilku innych cała paczka roześmianych ludzi na urodzinach jakiegoś malca, a na jeszcze paru dwóch chłopców w powydziwianych kapeluszach z kartonu. W rogu stała także zniszczona gitara.
Musiał zauważyć, że wpadła mi w oko, bo prawie natychmiast powiedział:
- Jest rozstrojona - Jakby bał się, że ją sobie wezmę. Jednak czułam, że on wie, że mnie to nie powstrzyma. Wyłowił gitarę z kąta i okręcił wokół własnej osi, w dłoni. Następnie wręczył mi ją i pokazał co robić, aby wydobywać właściwe dźwięki. Gdy umieścił moją dłoń w swojej i zginał na niej po kolei palce, czułam jak szorstkie są jego opuszki.
Pociągnęłam kilka razy za struny i wydobył się odgłos tak nieprzyjemny dla ucha, jakbym dobijała zdychającą orkę.
- To teraz pomyśl sobie, że nie jest rozstrojona a te dźwięki są sześćdziesiąt siedem razy ładniejsze. - przypomniał.
- Tylko sześćdziesiąt siedem? - podpuściłam go.
- Nie bądź zbyt nachalna. Dopiero zaczynasz.
Znów poczułam ten dziwny skurcz w kącikach ust, który nakazał się im rozszerzyć. Powiodłam wzrokiem po rozoranej gitarze, która przypominała nieco szkolną ławkę po przejściach. Miał ciepłą dłoń, szorstką ale jednocześnie delikatną i przyjemną w dotyku, która głaskała moją skórę. Uniosłam twarz i wtedy nasze oczy się spotkały. Widziałam w nich bursztynowe plamki, które pomieszkiwały wśród wszechobecnego błękitu. Wyczułam jakieś nadnaturalne siły pchające nas ku sobie, coś nad czym nie miałam kontroli. Nie wiem, kiedy to się stało, że byliśmy już siebie tak blisko, że miałam na sobie jego ciepły oddech.
- Zagraj mi coś. - mruknęłam z gulą ściskającą teraz moje gardło, która pojawiła się znikąd.
Bez słowa wziął gitarę ode mnie i posadził na udzie, jednak nie spełnił polecenia od razu. Zamarł, oddychając z coraz większym trudem . Wyglądał, jakby miał za chwilę zwymiotować z czegoś w rodzaju narastającego w nim podniecenia, ale także zdenerwowania.
I wtedy lekko szarpnął za struny, z których wydobył się dźwięk nienagannie układający się w ciągłą całość. Zesztywniałam.
Spod jego palców wydobywała się najpiękniejsza melodia, jaką kiedykolwiek słyszałam. Oczywiście nie była bez skazy, gdzieniegdzie gitara sama się domagała zakłócenia dźwięków defektami. Gdy usłyszałam jego szepczący głos przeszedł mnie silny dreszcz, od którego aż cała się wzdrygnęłam.
Did we create a modern myth?*
Did we imagine half of it?
What happen in a thought from now?

Jego lekko ochrypły głos był pieszczotą dla moich uszu. Melodia brzmiała jak kołysanka, która dawała poczucie bezpieczeństwa. Jared sam zachowywał się, jakby nic poza tym kawałkiem drewna ze strunami nie istniało.

Save yourself...
Save yourself...
The secret is out...
The secret is out...

Can you see her life is broken
turn back, believe
nothing is over.

The secret is out...
The secret is out...

Gdy wydobył spod opuszków ostatni dźwięk zaparło mi dech w piersiach. Zatraciłam się w szumie własnej krwi. Zagłuszył on cały świat, który chyba zdążył już się rozpaść, pozostawiając naszą dwójkę w pudełku, którego ściany wciąż się kurczyły. Wystarczyło kilka zdań, słów, dosłownie kilkadziesiąt sekund, aby jakimś nadludzkim prawem wdarł się wewnątrz mnie i tak mocno tknął duszy. Serca. Odsłonił w głębi jakieś emocje, które dawno temu zapadły w mocny sen. Wydawało mi się, że jeszcze nigdy nie czułam się aż tak zbrukana a jednocześnie obnażona z ubrań, obdarta ze skóry... aby uczucia mogły wypaść w końcu na wierzch.
Jared był cały rozdygotany i dyszał jeszcze ciężej niż przedtem. Wydaje mi się, że w końcu odkryłam w nim ten ludzki pierwiastek, którego właśnie przez ten długi czas nie potrafiłam dostrzec. Zobaczyłam człowieka, który tak samo czuje, kocha, a nawet robi to sto razy mocniej niż ja. Pokazał mi, że nie ma problemów z wyrażaniem emocji - ON opanował niełatwą sztukę, jaką jest żartowanie ze śmiertelnie poważną miną. Myślę, że wszystko, co pokazał do tej pory to zaledwie jedna czwarta tego, kim jest pod tą stalową zbroją. Chyba to dobrze, bo przecież wszystkie odkryte karty nie są już tak interesujące, a zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja.
Szum tłoczący się w uszach długo nie ustępował, aż w końcu zaczęły się przez niego przebijać głosy z telewizora, z sąsiedniego pokoju. Dźwięk zaczął słabnąć. Jared wpatrywał się wciąż w ten sam punkt na podłodze aż w końcu przeniósł wzrok na mnie.
- Napisałem to po tym, jak odprowadziłem cię wtedy do domu po koncercie. Trzasnąłem drzwiami i szybko wyskrobałem słowa na jakimś świstku pod ręką. - Zwrócił się do mnie z uśmiechem błąkającym mu się na twarzy.
Wiedziałam co chce przez to powiedzieć. Jakiś zdradliwy anioł musiał puścić parę z ust i wykablować mu moje brudne sekrety, bo właśnie zrozumiałam, że ten utwór jest o  m n i e. A raczej - O  N A S.


*30 Seconds to Mars - A Modern Myth/Praying For A Riot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz