7.



Była późna jesień. Liście eksplodowały złotem, czerwienią, oranżem zasypując wszystkie chodniki i progi uliczek. Drzewa, które je gubiły zyskiwały w zamian szyldy z napisami ''w zdrowym ciele, zdrowy duch'' czy z innymi bzdetami na zbliżający się dzień zdrowia.
- Więc kręcicie ze sobą? W sensie ty i... Leto? - spytał spąsowiały już Dan.
Skrzywiłam się, aby nie wydać z siebie jakiegoś nieprzyzwoitego dźwięku. Postanowiłam zbyć jego naiwne pytanie udając, że wiąże sznurówki, które tak naprawdę tworzyły idealny supeł wieńczący zwykły trampek. Gdy znów znalazłam się na równych nogach zaczęłam symulować, że się rozglądam, aby tylko uniknąć jego wnikliwego wzroku. - Sky, to prawda? - ponaglił, a mnie już powoli zaczęła zalewać krew.
Wymieniliśmy się spojrzeniami. Czy ludzie muszą być tacy wścibscy? Trzeba im przeliterować ''nie mam najmniejszej chęci o tym gadać'', bo nie rozumieją języka milczenia?
- Co takiego? - parsknęłam udając, że pierwsze słyszę. - Dlaczego tak myślisz?
- Wiesz, ludzie plotkują, że się spiknęliście razem, bo wiesz... chodzicie razem wszędzie, posyłacie jakieś znaczące spojrzenia między sobą...
- Znaczące spojrzenia między sobą? - powtórzyłam odruchowo. Przyznaję, sama nie wiem dlaczego unikałam tej strefy jak ognia. Nawet nie chciałam by umieszczano mnie razem z nim w jednym zdaniu. Przypuszczałam, że szybko trafię na języki, ale nie z tak idiotycznego powodu. To tylko związek czysto polityczny, z którego obydwie strony czerpią korzyści, nic więcej.
- Niech Pan Bóg broni! Musimy jedynie zrobić tą zakichaną pracę wspólnie i to wszystko. - rzuciłam bez ładu i składu, bo mój język akurat teraz zaczął się plątać jak słuchawki od mp3. Mimo wszystko wolałam zataić to, co nas łączy. Nasza relacja nie mogła wyjść na jaw tak, jak musi zostać tajemnicą to, jaką bieliznę nosi kobieta pod ubraniem dla obcych.
Nagle zerwał się wiatr a liście chrupiące pod naszymi nogami zaczęły się unosić tworząc spirale.
- Tak właśnie myślałem - na jego puchatej twarzyczce zawitał promienny uśmiech a w szarych oczach zaczęły tańczyć iskierki ekscytacji.
- Kompletnie do siebie nie pasujecie, to musiała być tylko plotka - wywnioskował z wyraźną ulgą.
Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu, błagam. Czułam jak mój żołądek wykonuje salto a ręce pocą się pomimo panującego chłodu. Zrobiło mi się dziwnie głupio i tylko modliłam się w duchu, żeby się przymknął i przestał przede mną upokarzać.
- Przynajmniej nie muszę się martwić co włożę na wystawę, bo wiem, że za Chiny z nim w parze nie wygram - przerwałam jego męczący monolog, walcząc z włosami pchającymi się bez zaproszenia do mojej buzi.
Zaśmiał się tym swoim twardym, niepasującym do niego, czystym głosem, co zabrzmiało jakby odwiedził nas Święty Mikołaj. - To jeśli między wami nic, to może my... tak sobie myślę, że może zechciałabyś pójść ze mną do kina? - wydukał skonsternowany przeczesując nerwowo grzywkę.
W oddali zauważyłam Leto na jakiejś cegle, prawdopodobnie kolejnej wspaniałej ozdobie na dzień sportu. Miał na sobie jak zwykle coś koloru czarnego. Siedział krzywo opierając się na łokciu. Spoglądał na dziewczyny, które na drabinach siliły się zawiesić baner na gałązce. Ponad nim unosił się biały kłębiący się dym. Przyjemniaczek.
- Hm? - zwróciłam się w stronę Blondasa, gdy stan rozkojarzenia w końcu mnie opuścił.
- Pytałem czy pójdziesz ze mną może do kina?
- A Holly nie będzie miała nic przeciwko?
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi - zaprzeczył natychmiast, co wydało mi się zbyt ceremonialne.
- W takim razie okej. Dzisiaj jestem zajęta, ale może jutro? - zaproponowałam, zgrabnie omijając to, co kryje się pod powłoką sklejki słów ''dzisiaj jestem zajęta''.
- To jutro przed dwudziestą w kinie. Jest jakaś nagroda filmowa i puszczają najlepsze kultowe filmy ostatnich lat. - Z jego twarzy nie znikał uśmiech od ucha do ucha. Czasem zazdrościłam takim ludziom - łatwo rozweselającym się. Wszystko potrafiło ich cieszyć radością dziecka. Dla mnie to już zawsze było, wydarzyło się, już to przeżyłam. Te całe piękne widoki, rzeczy, ludzie, miejsca, nudziły mnie. Łatwo przyszło, jeszcze łatwiej poszło. Często zastanawiałam się jak oni to robią, że w każdym napotkanym obiekcie widzą pozytywy.
- Świetnie - odparłam, przystając przy Głupolu.
Leto uniósł twarz spod lawiny już nieco przydługawych włosów. Obrzucił Złotego Chłopca niezbyt dyskretnie tym swoim natarczywym wzrokiem oraz odpychającą miną. Sztachnął się powoli, wciąż nie odrywając od niego swoich żywych oczu.
- To cześć! - pożegnał się szybko, spłoszony pod jego nachalną pozą.
Nim zdążyłam mu odpowiedzieć, jego już nie było. Spiorunowałam Leto wzrokiem, lecz jego poza okazała się być niezwykle deprymująca nawet dla mnie. Tak oto pozbywa się ludzi, którzy zawadzają. Powinien napisać książkę pod tytułem: Jak zrazić do siebie wszystkich istniejących ludzi na tej planecie. Zbiłby fortunę.
Miał przyczepiony do gęby ten swój triumfujący uśmieszek, od którego robiło mi się niedobrze a jednocześnie rodziła się we mnie chęć, aby bezpowrotnie mu go zmazać. Siedział całkiem wyluzowany ze szlugiem między palcami, na kawałku zmutowanego kamienia, którego zresztą kilka godzin temu jeszcze tu nie było. W pewien wyrachowany sposób wydawał się górować nade mną nawet teraz.
Gdy wypiął wargi, by umiejscowić w nich papierosa jego skronie i kości policzkowe zapadły się jeszcze bardziej. Pląsający dym piął się w górę, doprowadzając mnie do napisanego markerem tekstu ''pomnik wolności antynikotynowej''.
- Co ty robisz? - zmroziłam go wzrokiem.
- Zobaczyłem jakieś ścierwo, to dziewczynki pozwoliły mi klapnąć. - wzruszył ramionami.
Zerknęłam na drzewo, w ich stronę. Machały do nas z wypiętymi tyłkami, (a raczej do niego) i chichotały między sobą.
- Boże, będziesz wielki jeśli nie pozwolisz mi przy nim popełnić samobójstwa. - wymamrotałam pod nosem.
- No co, chciałyście równouprawnienia? - rzekł bez grama przejęcia.
Przewróciłam oczami. Zastanawiałam się dlaczego traktuje wszystkich tak protekcjonalnie. Skąd biorą się demony pływające w jego sercu. Czy tylko tacy wybrakowani, upośledzeni emocjonalnie ludzie pozostali na świecie, jak ja i on?
- Jesteś na pomniku wolności antynikotynowej, ćwoku - wtrąciłam z irytacją, wyciągając ręce, aby objąć dłońmi jego szczupłą twarz i skierować w stronę nie do końca równego napisu. Uznałam, że ktoś z epilepsją stworzyłby coś mniej krzywego, niż odpowiedzialny student o zdolnościach artystycznych, który to zrobił. W ostatniej chwili powstrzymałam się od gestu, który był zupełnie nie na miejscu. Niestety moja świadomość zareagowała za późno, bo Dziwak spostrzegł mój dziwaczny ruch i nikłą przestrzeń między nami. Migiem skinęłam palcami, modląc się w duchu, aby nie dopatrzył się moich zamiarów i nie pomyślał sobie za wiele. Skrzywił się, lub tak mi się tylko przywidziało, bo wkrótce obejrzał się od niechcenia za siebie.
- Ups - rzucił sztucznie. - Dość perwersyjne? - zadrwił, po czym zaciągnął się jeszcze raz.
- Zazdroszczę ludziom bez wyobraźni. - odezwałam się wykorzystując hasło przewodnie kampanii. - Możesz równie dobrze wypalić sobie dziurę w miejscu, gdzie masz serce, bo długo z tym nie pożyjesz - Złożyłam ręce na kształt pistoletu, wycelowałam w środek jego klatki piersiowej, tuż pod znoszoną bluzką i strzeliłam.
***
- Doprawdy nie rozumiem co tu robimy. Jeśli jesteś głodny, to poczęstuję cię jakimiś resztkami z obiadu z zeszłej niedzieli. - burknęłam patrząc na to całe świństwo lądujące w sklepowym wózku. Jak w transie latał po całym supermarkecie i ładował same obrzydliwości, od których można było nabawić się jedynie cukrzycy. Aczkolwiek nie było mi tęskno, zapomniałam smak słodkości już dawno.
On tylko łypnął na mnie spode łba.
Zawędrowaliśmy między lodówki, gdzie od razu osnuł nas specyficznie sztuczny chłód. Przeleciałam wzrokiem po regałach z nabiałem, lecz on okazywał beznamiętność, całkowity brak zainteresowania nimi. Spojrzałam z utęsknieniem na mój ulubiony produkt z tej części sklepu i wyciągnęłam rękę.
- No a co powiesz na niskotłuszczowy serek? - Pomachałam mu nim przed nosem.
- Bardzo smaczny i zdrowy. - dodałam, wchodząc w rolę aktorów z reklam, próbujących wcisnąć biednemu tłumie przed telewizorem coś niby opłacalnego.
- Zabiłaś mnie.- oznajmił z żalem. - Już nie potrzebuję jedzenia.
Ze smutkiem odłożyłam produkt na miejsce i pośpieszyłam za Leto, który nie raczył na mnie zaczekać. Kiwał głową w rytm piosenki, której nie dane mi było poznać lub po prostu nie zasługiwałam na to. Jego sylwetka wyraźnie rysowała się na niekończących sklepowych lodówkach. Wyglądało to całkiem zabawnie. Prezentował się niczym skontrastowana zjawa przesuwająca się wciąż na przód. Czarno na białym.
Gdy nagle gęsia skórka owładnęła moim ciałem a ciarki zaczęły nim szarpać, poczułam zazdrość o ten jego pojemny sweter, który odcinał go od zimna. Ja miałam na sobie jedynie krótką bluzeczkę w paski i krótkie ogrodniczki.
- Więc dla kogo to? - szłam za ciosem.
- Dla ciebie. - odezwał się z jego znajomą cechą, ironią. Patrzył na świat przez sarkastyczne okulary. Były jego bronią przeciw ludzkości. - Będziemy cię tuczyć, aż w końcu staniesz się ładna.
Te słowa były jak policzek. Dla osoby, której od zawsze wyznacznikiem wartości była waga, to jak smagnięcia biczem. Nadmierność w jedzeniu tak samo jak anoreksja to choroby psychiczne i ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, lecz moje ciało i umysł nie...
Dźgnęłam go z całej siły w ramię a ten ku mojemu zaskoczeniu zareagował. Wykręcił mi nagle rękę, a ja jęknęłam z bólu. Objął mnie w pasie i przyciągnął tyłem do siebie. Jedną ręką trzymał mnie za brzuch, zaś drugą powiódł lekko po ręce, aż do samej dłoni. Jego palce pałały takim zimnem, że czułam, jakby to para z góry lodowej głaskała moją skórę. Beztroska otoczka nagle prysnęła jak bańka mydlana, a moje mięśnie tuż obok jego torsu napięły się jak struny, co z pewnością niestety wyczuł. Wstrzymałam na moment oddech. Przysięgam, że ten gest sparaliżował mnie, lecz nie serce, które tłukło się teraz w mojej piersi jak oszalałe. Czułam dziwne wyładowania napięcia przeskakujące między naszymi ciałami. Było to takie dziwaczne doznanie, zupełnie jakby skóra w miejscach, gdzie jej dotyka stawała się coraz wrażliwsza. Włoski na niej zjeżyły się. Szarpnęłam się, by odzyskać swobodę, lecz on okazał się silniejszy. Zaczęłam się z nim siłować sprowadzając na nas uwagę starszego małżeństwa z kimś, prawdopodobnie wnukiem i znudzonej pani z mięsnego.
- Co ty wyprawiasz do cholery - wyszeptałam ledwo słyszalnie, przygnieciona chmarą niepożądanych emocji. Mój głos drżał tak jak reszta ciała przez co słowa wypadły strasznie blado.
- To nie ja. To moja chora egzystencja - zamruczał i uwolnił moją rękę. Odepchnęłam go gwałtownie.
- Nigdy więcej tego nie rób! - wykrzyczałam budując między nami mur w postaci wyciągniętych rąk. To, co wydarzyło się przed chwilą było nieznane, było inne. Bałam się tego czuć, coś czuć. Teraz już z pewnością zwróciliśmy na siebie uwagę wszystkich losowych nieznajomych i okolicznych psychiatryków.
Miał zdziwioną i chyba nawet przestraszoną minę. Może nikt wcześniej nie postawił go w takiej sytuacji. Odrzucony przez przypadkową laskę przy nabiale...
- Wyluzuj - burknął skonfundowany.
Moja surowa mina w ten czas nieco złagodniała. Odwróciłam się powoli i ruszyłam dalej ignorując ukradkowe zerkania. Podsunęłam ręce pod pachy z tego ziąbu.
Gdy po raz kolejny poczułam jego polar obejmujący mnie, zrodził się we mnie zamiar, aby zacisnąć mu ten sznur na jego własnej szyi. Czułam jak tracę grunt pod nogami. Cichy pisk wyrwał się z mojej piersi.
- Postaw mnie! - wrzasnęłam, rozmyślając, gdzie wyląduje tym razem.
- Poproś. - odburknął chrapliwym, opanowanym głosem.
- Zapomnij. - prychnęłam. - O nic cię nie będę błagać!
Zgiął się w pół a ja poleciałam prosto do wózka na amortyzujące moje pośladki chipsy. Czułam jak łamią się pod nimi.
- Boże, nienawidzę cię. - wymamrotałam, wyciągając spode mnie wszystkie ciasteczka, chipsy, czekoladki, papierosy.
- I nawzajem - Sięgnął w stronę regału po opakowanie kawy rozpuszczalnej i z niezbyt ogromną delikatnością rzucił na moje nagie kolana. Puściłam mu skrzywioną minę i podniosłam się do wygodniejszej pozycji.
- Świetnie, ja tu zostaję - sprowadziłam mowę do śmiesznie nonszalanckiego tonu, gdy poczułam, że przesuwam się, a raczej mój powóz, w którym obecnie przebywałam. Obejrzałam się za siebie a on bez słowa wgapiał się we mnie. Wydawało mi się, że w drodze do samej kasy nawet ani razu nie mrugnął.
***
- Na koniec świata i z powrotem, giermku! - zawyłam, wyrzucając wszystkie kończyny w górę. Napełniało mnie jakieś takie wielkie, nieopisane uczucie. Niebo barwiło się na karmazynowo, bursztynowo i marchewkowo ukazując skrawek zachodzącego słońca, niczym połówka złotej monety.
- Zajebała wózek i już myśli, że ma poddanych - odpalił rozglądając się to na prawo, to na lewo. W sumie to była prawda. Samo wyszło, a raczej nie wyszło, ponieważ w nim zostałam. Odkąd tylko opuściliśmy supermarket pchał tak mój osobisty powóz, co wydawało mi się miłe, ale także nieco podejrzane.
- Hej, to ty mnie ukradłeś. - zaprzeczyłam, obracając się od pasa tak gwałtownie, że wózek poszedł w prawo, o mało nie mając bliskiego spotkania ze ścianą jakiejś podrzędnej kamieniczki. Ale nie, mój kierowca na to nie pozwolił. Oparłam ręce o metalowe druty, położyłam na nich głowę i spojrzałam do góry, na niego. Wyglądał gdzieś daleko ponad mną. Nigdy nie mogłam się nasycić jego widokiem, rozpraszały mnie te detale, takie jak podwinięte rzęsy, kształt ust, zarysowane policzki. Oczy w świetle resztek słońca barwiły się na bursztynowo. Wyglądały tak nieziemsko i nieludzko, jak dwa płonące dyski.
- I znowu to robisz. - mruknął wciąż zahipnotyzowany otchłanią nade mną, aktualnie mającą jakieś metr trzydzieści. Trochę mnie to przeraziło, nie miałam dzisiaj w planach być zeskrobywaną z jakiejś losowej ściany budynku.
Zauważyłam, że jego kącik ust zadrżał ledwo dostrzegalnie.
- Co? - spytałam, a on przeniósł wzrok teraz na mnie i wbił go tak intensywnie, że aż poczułam ból usadowiony tuż pod żebrami.
- Gapisz się. Dlaczego? Coś ze mną nie tak?
- Nie. Po prostu jesteś inny niż wszyscy. Intryguje mnie to, bo nie potrafię cię rozgryźć. - odparłam, tym samym obnażając się z największego sekretu, co nawet mnie samą zadziwiło.
- Wszystkim robisz szybkie prześwietlenie, Sherlocku, a na mnie twój niezawodny sprzęt się zawiesza? - wydał z siebie dźwięk podobny do stłumionego śmiechu. Mimo wszystko nie tylko lubiłam na niego patrzeć, okiem artystki, ale także słuchać. Miał łagodny, burkliwy, ochrypły głos, który głaskał moje uszy. - Hmm, może pora wymienić maszynę?
Moja wciąż odrętwiona powłoka pływająca w opakowaniach produktów spożywczych, zwana ciałem nie mogła zrobić jakiegokolwiek ruchu pod naciskiem nienaturalnego spojrzenia. Jedynie oczy okazały się trzeźwe, lustrując jego wychodzące kości zza swetra, gdy obracał głowę. Zastanawiało mnie czy chodzi w nim przez cały rok, we wszystkie pory roku, także w lecie. Czy nie czuje wtedy jak jego ciało powoli przeistacza się w ciecz.
- Śmiało, zadaj jakieś pytanie - zachęcił.
Zastanowiłam się chwilę. Pytanie o sweter było w tym momencie niezbyt odpowiednie i graniczyło z prawdziwą psychozą, o ile w ogóle można przebić tą rozmowę czy choćby relacje, jakie nas łączą.
- Pomijając fajki, co jest twoim nałogiem? - zrobiłam krótką pauzę. - Wszystkim umysł płata figle przywiązując ich do najdziwaczniejszych rzeczy.
- Rutyna. - powiedział szybko, lecz po chwili namysłu. - Zawsze zastanawiam się jak to robią ludzie, że znajdują w sobie siłę, aby rano wstać. Co jest tego powodem. Czy możesz mi go wyznać?
Uśmiechnęłam się pod nosem, mimo że nie było ku temu powodu.
- Też chciałabym wiedzieć - wymamrotałam, siedząc już prosto.
Dalszą część drogi, jakiś czas temu zwężonej, pokonaliśmy w milczeniu. Widnokrąg połknął już prawie całe słońce, a chmury zabarwione na kształt nieba z ''Krzyku'' Edvarda Muncha nieco już blaknęły.
- To tu. - rzucił nagle, zatrzymując nas obojga.  
Obejrzałam się dookoła, chcąc wiedzieć co ma na myśli. Murowane budynki, wielkie gmachy, czy też coraz bardziej zatłaczające się puby zasłaniały cały widok. Po smrodzie wywnioskowałam, że jesteśmy na jakimś zadupiu, gdzieś na obrzeżach miasta. Odwróciłam się do Świra, aby uzyskać trochę więcej informacji, jednak za mną już nikogo nie było. Jego sylwetka zmierzała teraz w głąb jakiejś mniej bezpiecznej alejki. Nie zauważyłam nawet kiedy ulice i chodniki tak opustoszały.
Uklęknęłam i ostrożnie, aby się nie przewrócić wyjęłam jedną nogę z wózka a potem drugą. Wolałam nie zostawać samej w nieznanej mi uliczce, gdy zbliżała się ciemność, więc ruszyłam pośpiesznie za nim.
Z moją kondycją szybko znalazłam się przy Leto. Jego chodu nie sposób było pomylić z kimkolwiek innym. Powietrze przepełnione spalinami wydawało mi się tak gęste, że można było je kroić nożem. Wpłynęliśmy w jakieś pole namiotowe. Wszędzie plątały się jakieś śmieci, resztki jedzenia, zdewastowane szmaty, których za nic bym nie tknęła, czy... strzykawki w rękach śpiących ludzi. A przynajmniej tak mi się zdawało, że śpią...
- To jednak idziemy do ciebie? - zakpiłam z wypisaną dumą na twarzy, z udanej docinki, lecz w środku umierałam z niepokoju. Odpowiedziało mi świszczące powietrze, które jakby krzyczało przez dziury w ścianach i oknach jakichś opuszczonych biurowców. Przeszły mnie dreszcze.
- I co? Zaprowadziłeś mnie w ciemną uliczkę i zamierzasz teraz zgwałcić? - zażartowałam lekkim tonem, przerywając uciążliwy dźwięk, aby rozluźnić atmosferę.
Odwrócił się na sekundę.
- Jeśli chciałaś go zobaczyć, wystarczyło poprosić. - odparł w marszu, posyłając mi wulgarny uśmiech. Zaraz potem parsknął raz a dobrze śmiechem.
Moja twarz stężała. Wprawił mnie w zawstydzenie. Mnie. Mnie, która nigdy się nie krępuje.
- Seksistowski dupek - warknęłam. To jedyne na co było mnie teraz stać, bo przez niego moje myśli działały teraz destruktywnie.
A on wbrew oczekiwaniom zamachnął nogą i wycelował w górę zniszczonych szmat, pod którymi okrywała się jakaś postać. Z początku pomyślałam, że na pewno to tylko zwidy i on nie kopnął właśnie jakiegoś przypadkowego bezdomnego, ale rzeczywistość okazała się być wstrząsającym zaprzeczeniem logiki. Gdy doszło do mnie co się właściwie wydarzyło, przestraszyłam się. Przeraziłam się  j e g o.
Czułam pędzącą w żyłach adrenalinę, pokonującą strach.
- Albo wiesz co?! - krzyknęłam, aż spod jakichś lawin łachmanów powyrastały obce twarze. Leto odwrócił się zdezorientowany i popatrzył na mnie znacząco, co wytrąciło mnie do reszty z równowagi.
- Nie jestem twoją dziwką, żebyś mnie tak traktował! - Nawet nie zauważyłam kiedy moja pięść wylądowała na jego nosie. Poczułam straszny, przenikliwy ból całej ręki a z moich ust wyrwało się jakże soczyste i naturalne ''kurwa'', a zaraz potem ''Boże, chyba złamałeś mi rękę''.
- Przedtem byłeś jakiś... - przerwałam szukając odpowiedniego słowa. Ostatnio bardzo często mi się zdarzało zapomnieć właśnie te najodpowiedniejsze do danej sytuacji. - miększy...
Poruszałam bezwładnie dłonią. Była jak gąbka, jednak bolejąca jak diabli.
Podszedł do mnie i ujął ją z największą delikatnością, na jaką widocznie było go stać. Zaczął ją subtelnie obracać i oglądać. Widziałam poziomą kreską na jego nosie, z której sączyła się krew a oczy szkliły się od łez. Poczułam się winna, jak dzikuska, która nie powinna obcować z ludźmi. Zawsze robiłam co chciałam, ale po raz pierwszy miałam wyrzuty, po raz pierwszy dotarło do mnie, że przegięłam.
- Zwichnięta. - Postawił diagnozę, niczym lekarz z latami praktyki. Puścił rękę i jak gdyby nigdy nic wrócił do kupy strzępów.
Spod tony wytartych, starych i brudnych koców wynurzyła się jakaś osoba. Lęk znów do mnie powrócił. Okazała się być nią mężczyzna. Nędzny i wyniszczony przez życie człowiek.
Leto kucnął zaraz przy nim i wybełkotał jakieś słowo, imię. Shannon.
***
- Dlaczego nie powiedziałeś, że masz brata? - spytałam, a zaraz potem pomyślałam jak bardzo  naiwnie to musiało zabrzmieć. Przekręciłam kluczyk w drzwiach mojego pokoju i otwarłam je przed nami na oścież. Rodzice wyjechali na jakiś bankiet wyprawiający przez bandę dzianych snobów i mieli wrócić dopiero jutro, jak to zawsze robili.
- Miałem chwalić się na prawo i lewo? - odparł retorycznie.
Weszliśmy do pokoju i zapaliłam światło. Światełka wokół całego sufitu zamigotały i rozpoczęły proces rażenia naszych oczu przyzwyczajonych do ciemności. Przed wyjściem wszystko posprzątałam, (nie żebym kiedykolwiek miała jakiś straszny bałagan). Było tu skromnie, lecz bardzo przytulnie i schludnie. Ściany były turkusowe, z namalowanym motywem ptaków. Na środku panowała wielka komoda z równie dużym lustrem. Na każdej półeczce musiał znaleźć się dodatek w postaci kwiatów czy książek. Musiały być. Ogrom książek, tworzących z mojego pokoju coś na kształt małej biblioteczki.
Objął wzrokiem całą jego przestrzeń i zatrzymał się na rzeszy starych misiów.
- To moje maskotki z dzieciństwa. Zawadzają i ciągle zastanawiam się nad ich dalszym losem - wytłumaczyłam recytująco z poczucia potrzeby, jakbym była przyłapana na czymś gorszącym.
- Przytulnie tu. - bąknął w progu, przytłoczony niezręcznością tej sytuacji.
Spojrzałam na niego jak na idiotę. Na widok zadanej przeze mnie rany westchnęłam.
- Musiałeś mnie rozzłościć? - spytałam bardziej siebie, niż jego. - Siadaj - rozkazałam wskazując łóżko.
Wyszłam na moment po apteczkę. Gdy wróciłam, zobaczyłam, że leży sobie wygodnie na moim łóżku. Włosy wokół jego głowy teraz tworzyły aureolę. W innych okolicznościach uznałabym, że to w sumie urocze.
Zbliżyłam się nieco. Odłożyłam apteczkę tuż obok jego ciała i usłyszałam urywany oddech. Miał zamknięte oczy. Pomyślałam, że śpi więc subtelnie przysiadłam się obok niego. Lustrowałam jego każdy centymetr nieskazitelnie bladej twarzy. Wydawał się taki spokojny i niewinny, jak zupełnie inna osoba. Boże, jak ja chciałabym uwiecznić ten obraz już na wieki.
Wyjęłam z kuferka oznaczonego plusem wodę utlenioną i wacik. Drżały mi ręce przez co ból w prawej się nasilał, jednak usilnie próbowałam to ignorować. Gdy już zwilżyłam materiał, przystawiłam go do jego rany.
- Zazdroszczę ci - odezwał się tak nagle, że z obawy upuściłam buteleczką z wacikiem. Cała jej zawartość zaczęła się wylewać mocząc mi pościel. Natychmiast się wytężyłam, aby ją zabrać i tym samym zawisłam nad Leto. Oparta na jednej ręce przez chwilę czułam jego oddech na szyi, z której spływały pasma moich włosów wprost na letowską twarz. Złapałam w dłoń potrzebne rzeczy a on nagle zerwał się, a ja razem z nim, a raczej na nim. O mało nie lądując na podłodze, podparłam się na jego kolanach. Przesunęłam zgiętą nogą w prawo dla lepszej wygody. Zamarliśmy. Ja siedząc na jego kolanach.
Stykaliśmy się teraz nosami. Widziałam każdy detal jego twarzy. Oczy żywe i czyste jak szkło oraz cienie malowane pod odbiciem rzęs. Gapiły się we mnie spod gęstych brwi. Ostry kilkudniowy zarost, podkreślający równie ostre jak noże, wychodzące kości policzkowe. Czułam woń jego skóry. Silna świeżość, zapewne, aby niwelować zapach papierosów. Wydawało mi się, że mogę teraz czytać z niego jak z otwartej karty, jednakże wciąż nie potrafiłam.
Chwilę później dotarło do mnie, że jego rana nadal wymaga opatrzenia więc przyłożyłam delikatnie wilgotny wacik do jego rany na nosie. Wykrzywił twarz i syknął z bólu wciąż wpatrując mi się prosto w oczy.
W tym samym momencie uchyliły się drzwi do pokoju. Moje serce zatrzymało się na chwilę a w pokoju zjawiła się mama. Gwałtownie odskoczyłam od Leto. Natychmiast usłyszałam jej głos, mówiący, że ona jego dziecka niańczyć nie będzie i wyobraziłam sobie, jak zajście sprzed sekundy z jej perspektywy musiało wyglądać. Ogarnął mnie straszliwy wstyd. Wstrząśnięta piorunowała mnie wzrokiem a ja marzyłam tylko, żeby się w tym momencie zapaść pod ziemię. Godziny mijały w oczekiwaniu na jej ruch, gdy tak po prostu każdy tkwił w bezwładzie. Bez słowa wypadła z pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Próbowałam przyswoić w myślach to, co przed chwilą się wydarzyło, ale nie szło mi za dobrze. Stałam tak zapatrzona w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała, a do oczu napłynęły mi zbyt gorzkie łzy.
- Wszystko okej? - powiodłam wzrokiem, skąd pochodził głos i uświadomiłam sobie, że on wciąż tu jest.
- Po prostu wyjdź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz