Świat spowiła czerń. Czułam jak powoli usycham, jak coraz mniej było mnie w samej sobie. To otoczenie mnie wyniszczało na wszystkich poziomach człowieczeństwa. Jak trucizna wżerało mi się w mózg i wypalało resztki normalności, które pozostały w środku.
Włożyłam na siebie najlepszą tarczę antyspołeczną,
którą stosowałam od kilku dni. Udawałam, że wszystkiego uważnie słucham,
każdego nudnego wywodu o tym, co przydarzyło się każdemu z czwórki, na co mają
ochotę, czy... - podniosłam głowę znad książki. -...aktualnie w co dzisiaj wdepnęli.
Wróciłam natychmiast do lektury. Była tysiąc razy
lepsza od tego przytłaczającego mnie zgiełku.
Planety. - zauważyłam stronę zatytułowaną w ten
sposób. Zjechałam wzrokiem. Uran, Wenus, Mars. Miałam wszystkie glify, aby stworzyć
coś w rodzaju napisu. Wyjęłam szybko z pudełka szary ołówek i przytknęłam go do
papieru, wyskrobałam: T h i r t y S e c o n d s t o M a r s, oraz pod spodem kilka
dziwacznych znaków składających się na cztery figury geometryczne. Były śmiałe
i aerodynamiczne.
Ucieszona z czegoś w rodzaju napisu uśmiechnęłam się
szczerze, w końcu. Byłam zadowolona ze swojego postępu, z tego że bez niczyjej
pomocy nauczyłam się czegoś, co nie ogranicza się do wiedzy przymuszonej, i że nie
poddałam się. Dziwny język, jakim był glif stał się moim osobistym hobby.
Czyichś łokieć dźgnął mnie w ramię. Odwróciłam się
naburmuszona, aby zwrócić uwagę temu komuś. Przeźroczysta dziewczyna wskazała
ledwo zakamuflowanym palcem, który wyrastał spod stołu. Od razu powiodłam za
nim wzrokiem i szybko tego pożałowałam - On wrócił. Odmieniony. Nie byłam w
nastroju do żartów, więc lepiej, aby ze mną dzisiaj nie zadzierał.
Oczywiście nie obyło się bez szumu w związku z jego
przybyciem, co oznaczało kolejną ploteczkę na następne miesiące...
Tym razem zarzucał mi prowokujące spojrzenie jak
kotwicę na ląd, co spowodowało, że moje serce zabiło mocniej - a mówią, że to
za kobietami trudno podążać. To takie intensywne i zarazem irytujące. Nie
cierpię go i daję słowo, że kiedyś wydrapię mu te śliczne oczka gołymi rękoma.
Wydawało mi się nawet, że w kącikach jego ust czai się pogardliwy uśmieszek.
Minął mnie z bandą tych swoich poprzebieranych w obdarty dżins, skóry i rajtuzy
Wykolejeńców. Otrzepałam się z tego odrętwienia, niczym zamrożenia w lodzie i
próbowałam wrócić do rzeczywistości. Przysięgłam sobie coś, a ja nie odpuszczam
tak łatwo. Zgarnęłam cały swój asortyment jednym ruchem ręki i wyjęłam pięć
dolarów z górnej kieszonki mojego sweterka z jedwabiu. Podniosłam się z miejsca
i ruszyłam przed siebie pewnym krokiem.
- Sky, co ty robisz? - odezwała się Holly wyraźnie
poruszona moim gestem, ale zlekceważyłam ją. - Zwariowała.
Miała rację - zwariowałam. Przecież szłam tam na
pewną śmierć. Miałam wrażenie, że każdy znajdujący się na stołówce śledzi teraz
wzrokiem moje poczynania.
Dopadłam stolik, przy którym siedział Leto, a
wszyscy zgromadzeni przy nim, siedzący w cudacznych pozycjach przenieśli na
mnie wzrok . Uderzyłam otwartą dłonią w stół.
- To na wypadek, gdybyś znów nie miał na obiad - zabrałam
rękę odsłaniając banknot, który natychmiast się odgiął.
Schyliłam się i zbliżyłam twarz do jego. - Ale masz
w życiu przechlapane, współczuję ci - wyszeptałam prosto do zakrytego przez
kotarę włosów ucha. Potrafiłam dostrzec zdziwienie przez maskę kamuflującą jego
wszystkie emocje. Prawdziwe, autentyczne zdziwienie u Pana Leto. Pozostawiłam go
z pieniędzmi oraz (miałam nadzieję) poniżającym go komentarzem i obróciłam się
na pięcie.
Byłam przekonana, że mam na sobie dziesiątki par
oczu. Czułam w końcu to ożywienie, którego mi było tak brak od wielu dni, ulgę,
jak po wyrecytowaniu wiersza w podstawówce, czy czymś podobnym.
Po ogarnięciu wzrokiem małej przestrzeni koło miejsca,
gdzie wcześniej siedziałam, doszłam do wniosku, że moje przypuszczenia się
sprawdziły. Kilka osób wpatrywało się we mnie z nieukrywaną fascynacją, w tym
Dan, Billie, Holly i Phoebe. Wydęłam usta i wzruszyłam ramionami w stronę
zaszokowanych widzów. Uzyskałam moją upragnioną satysfakcję i nawet mój humor
znacznie się poprawił. Doszłam do stolika i zajęłam swoje krzesło. Spotkałam
się wkoło z minami pełnymi aprobaty, przez co triumfowałam podwójnie.
Na odpowiedź nie musiałam czekać długo. Czułam jak
odsuwa stołek z ogromnym zgrzytem, wstaje, rusza w moją stronę swoim pokracznym
chodem. Idzie i zatrzymuje się tuż za mną. Teraz słyszałam jedynie jego oddech.
A zaraz potem coś uderzyło w czubek mojej głowy. Jakaś letnia ciecz zaczęła po
mnie spływać, niczym z urwiska, mocząc mi włosy, bluzkę, piersi, spódniczkę. Trwało
to godzinami, gdy woda po raz kolejny mnie upokarzała.
- To za gliny - oznajmił, gdy w butelce już nic nie
pozostało. A ona z kolei wylądowała z wielkim hukiem na podłodze.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi i co tak właściwie
się właśnie wydarzyło. Wpatrywałam się przez chwilę w migotliwą kurtynę z
drobinek kurzu przede mną. W uszach słyszałam tylko pisk i przyduszone szepty. Zrób
coś, zrób coś - krzyczała podświadomość.
- Leto! - wstając wrzasnęłam do jego pleców. - Jeszcze
z tobą nie skończyłam!
Na te słowa zatrzymał się, ale nim zdążył się
całkiem odwrócić zaatakowałam go z zaskoczenia. Moje ciało z wyskoku rzuciło
się na niego, a piąstki z automatu zaczęły walić go po torsie, po rękach i
twarzy. Wszędzie. Wylądowaliśmy na sąsiednim stole, on tyłem, ja na nim przodem.
Niektóre tacki pospadały, z trzaskiem obijając się o podłogę. Ludzie wokół
ławki odskoczyli jak oparzeni, a ja w rozkroku, jak w amoku zadawałam mu
kolejne ciosy i sadziłam kolejne kopniaki. Stwarzałam pokrewne odbarwienia, do
tych pod oczami, ale on nawet nie próbował się bronić. Może czekał na kumpli?
Co zrobią? A co ja zrobię, gdy dotrze to do dyrektora, rodziców i wszyscy
uznają mnie za wariatkę, taką jak oni? Nic teraz nie było aż tak istotne.
Moja cienka gumka zsunęła się, uwalniając wszystkie
włosy, które rozsypały się przede mną jak kurtyna. Zasłaniały mi całą
widoczność, mimo to nadal ślepo okładałam go pięściami, jak gdybym uderzała w
worek z mięsem. Moja dłoń była już spowita szkarłatem krwi a knykcie zdarte. Dziurawiłam
mu skórę uwalniając posokę, która układała się w dziwaczne wzory.
Obudziła się we mnie chęć dokończenia i
przypieczętowania dzieła. Złapałam to, co miałam pod ręką. Słyszałam jedynie przyduszone
wrzaski przez to ciągłe, rytmiczne pulsowanie mojej własnej krwi. Czułam
odpychającą energię, ciągnęła mnie za ręce, ale one za każdym razem uwalniały się
z hamującej mnie sieci. Musiało to wyglądać komicznie, ja taka delikatna, w
spódniczce i skromnym zapinanym sweterku oraz dwóch pozostałych kumpli Świrusa usiłujących
mnie odciągnąć, masywnych i impertynenckich. Nie miałam pojęcia, że kryje w
sobie tak potężną siłę.
Zastygłam w bezruchu (jeśli tak można nazwać
duszenie się tlenem) z uniesioną ręką. Oboje głośno dyszeliśmy z bólu i
wycieńczenia. W końcu dotarło do mnie, co właśnie trzymam w lewej ręce. Szklaną
butelkę. Miałam taką ochotę. Taką ochotę roztrzaskać mu to na gębie. Zniszczyć
coś pięknego. Jego zmasakrowana twarz, z której sączyła się krew zachęcała mnie
do tego, do kolejnej dawki tortur.
Uniosłam głowę i prawą dłonią odgarnęłam włosy do
tyłu. Widziałam same wyczekujące i skonfundowane oblicza studentów, przyglądającym
się nam. Zachwiałam się, a potem moja ręka dzierżąca butelkę upadła z rozmachem.
***
Wbijałam palce w ramiona uszaku, przez co ból w
knykciach nasilał się. Byłam w nim taka malutka. To nowe i dość dziwaczne
doznanie. Zawsze byłam jedną z najwyższych dziewczyn w klasie, które
zdecydowanie nie miały kompleksu z powodu wzrostu. W tej chwili czułam się jak
rozwydrzona dwunastolatka, posadzona na dywanik. Nie ukrywam, teraz dopiero miałam
przeświadczenie konsekwencji, które mogły mnie dotknąć. Wciąż miałam przed
oczami zbolałą, przekręcającą się twarz, która zaciska mocno powieki, gdy odłamki
zaczynają pieścić jeden z jego policzków. W najlepszym razie mogli wydalić mnie
z uczelni. Ale najwyraźniej tego nie zrobią, skoro On nadal tu jest.
Pomarańczowo-kremowe ściany. Zasłony z satyny. Masa
jednakowych ołówków w kubku. Stos zakurzonych, co wskazywało na nieużycie
książek. Paprotki na etażerce. Wszystkiego więcej. Wszystko nowsze, bogatsze i
bardziej wyposażone. Typowy gabinet dyrektorski.
Westchnęłam i rozluźniłam dłonie. Chciałam
wyluzować, ale ciało nie chciało się dostosować nawet pod naciskiem perswazji. Wciąż
odczuwałam tą dysproporcję między mną a fotelem, w przeciwieństwie do Niego.
Siedział zapadnięty z przygarbionymi plecami i opartą nogą w zabłoconym bucie o
biurko. Był pogrążony w oglądaniu swoich paznokci więc miałam okazję przyjrzeć
mu się bliżej, w spokoju. Miał poobijaną twarz, ale jednak nie aż tak, jak
sądziłam. Teraz po krótkim opatrzeniu i założeniu kilku plastrów przez
pielęgniarkę prezentował się znacznie lepiej i paradoksalnie znacznie gorzej. Znosił
z pokorą rany zadane mu przeze mnie. Do tej pory biłam się z myślami, czy
dobrze postąpiłam tłukąc butelkę obok, a nie w centrum jego twarzy - Wtedy z
pewnością nie siedziałby obok mnie, tylko na ostrym dyżurze. Wyznawałam zasadę
raz a dobrze załatwiać swoje sprawy. W najgorszym wypadku mogliby mnie zamknąć
i wyszłabym za kaucją. Rodzice po jakimś czasie wybaczyliby mi w końcu chwilowe
zniszczenie naszej reputacji nieskazitelnej rodzinki. Czy warto było?
Nawet z ozdobami, z tej strony był nadzwyczaj
interesujący. Miał tak niezaprzeczalnie doskonałe rysy twarzy, mocno zarysowaną
szczękę i kilkudniowy zarost. Dostrzegłam na jednym z palców jego stary, neonowy
talizman - plaster z Kubusiem Puchatkiem.
Milutkie.
- Nie gap się - burknął naciągając rękawy swetra na
palce. Jego dźwięk był tak gardłowy, że prawie wywoływał echo, zupełnie jakby
wydobył się z pokoju obok.
- Nie gapię - speszyłam się natychmiast uciekając
wzrokiem. - Ja tylko... próbuję się dowiedzieć co jest grane? - oparłam się
przedramionami na nogach, przez co wielgaśny fotel nie pochłaniał mnie już w
tak znacznej mierze.
- Jesteś tak cholernie idealna. - stwierdził
nieściśle. - Masz wszystko. Siano, rodzinkę jak z okładek tych przesłodzonych
czasopism... a tą wieżę wieńczy pozycja społeczna. Sama powiedziałaś, że w
trzech czwartych i tak już jestem martwy, więc po jaką kurwę chcesz się wepchnąć
do mojego życia? - spytał tym samym chrapliwym głosem.
Po mojej twarzy przemknął wyraz niedowierzania. Tym
to mi dopiero podniósł mi ciśnienie. Zaczęłam jeszcze bardziej żałować, że nie
zajmuje właśnie komuś miejsca w szpitalu z obitą mordą.
- Ja?! Ty zacząłeś z tym ''błaganiem'', cokolwiek to
ma znaczyć! A teraz masz jakieś pretensje, że nie urodziłam się nędzarką i
rzucasz się o byle co!
- I miałem rację. Bo właśnie to robisz. - odparł ze
stoickim spokojem.
- Dupek. - wyprostowałam się na fotelu raptownie i
odwróciłam głowę w drugą stronę. Miałam dość. Rozmowa z nim była tak bardzo frustrująca
i męcząca jak krzyżówki mojej babci.
Drzwi uchyliły się i do gabinetu weszła dyrektorka.
Minimalistyczny strój; marynarka i czarna ołówkowa spódnica, dodawał jej
wyglądzie profesjonalizmu. Twarz malowała surowy wyraz, od którego moje ciało automatycznie
się wyprostowało, ale Leto jeszcze bardziej skulił się w fotelu niebotycznych
rozmiarów. Nie zwracając na nas uwagi zajęła miejsce na wprost i splotła razem
palce.
- Więc. Doszły mnie słuchy, że dziś na stołówce
doszło do przykrego incydentu. Czy ktoś z państwa może mi wyjaśnić co dokładnie
się stało? - Patrzyła to na mnie, to na niego. Chciałam zabrać głos, zanim Leto
to zrobi, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, które zaspokoiłyby
wszystkie trzy strony. Zerknęłam na niego, ale on też nie wyrywał się do
odpowiedzi wciąż opierając but o biureczko Pani Dyrektor.
- Poszło o głupstwo. - zaczęłam delikatnie,
rozluźniając za gęstą atmosferę. Tworzymy wspólnie pracę konkursową, a Let... -
Wyczułam jego wzrok na sobie. To słowo, ugrzęzło gdzieś w środku mnie i nie
chciało wydobyć się z mojego gardła. Czułam wewnętrzną blokadę, aby wydusić to
z siebie po raz pierwszy. Odchrząknęłam. - Leto nie było przez dłuższy czas... - w moich uszach zabrzmiało to jakbym dusiła
się własnymi wymiocinami.
- ...a gdy przyszło w końcu co do czego - klasnęłam
w dłonie. - wylał farbę na w pół zrobione płótno! - zerknęłam na niego. Jeździł
teraz palcem w tę i we w tę tuż nad wargami, zapadając się w miękkim fotelu
jeszcze bardziej. Zdawało mi się, że wyglądał w tym swoim oniemieniu na zaszokowanego
faktem, iż ktoś może wymyśleć tak tandetną i kretyńską bajeczkę.
- Hmm... z tego, co zdążyłam się dowiedzieć od osób
trzecich, chodziło o coś bardzo poważnego...
- Traktujemy sztukę ogromnie poważnie - podsunęłam.
Milczeliśmy przez chwilę, słysząc jedynie mierzący
nas wzrok szmaragdowych oczu Pani Dyrektor.
- Leto - zaczęła. - Stąpałeś po cienkiej lince już
od dawna, ale w końcu ją przekroczyłeś i spadłeś. Zostajesz usunięty z uczelni
University of the Arts. - oznajmiła twardo.
Teraz to całkiem wbiło mnie w fotel. Zabrzmiało to tak
ostro i gwałtownie jak wyrok. On sam bez słowa zerwał się i zarzucił plecak na
ramię z zamiarem efektywnego wyjścia.
Jakieś małe igiełki, tam w środku mnie właśnie
postanowiły się zabawić w ćwiczenia z akupunktury. Coś nie pozwalało mi
pozostawić tej decyzji w spokoju.
- Zajmę się nim. - Usłyszałam nagle. Zdumiałam się podnosząc
nerwowo głowę. Obydwoje byli teraz wpatrzeni we mnie, jakby zobaczyli ducha.
Trochę zajęło mi nim uświadomiłam sobie, że to właśnie przez moje gardło wyszły
te słowa.
Nie było już drogi wstecz. Drzwi powrotne zostały
perfidnie zatrzaśnięte przez mój własny mózg, ostatnio serwujący mi coraz
bardziej zaskakujące niespodzianki. Miałam tylko jedno wyjście, brnąć w
nieznane.
- Ja pomogę mu we wszystkim, naprostuję go. Czeka
nas jeszcze praca na konkurs. On się poprawi, obiecuję. Proszę dać nam szansę
do konkursu. - ciągnęłam błagalnie.
- Nie potrzebuję niańki - zaprotestował leniwie.
- W takim razie załatwione. - zatwierdziła, jakby
specjalnie chciała mu dać nauczkę w postaci obowiązku widywania się ze mną.
Wyjęła z teczki jakieś papiery, co miało oznaczać koniec tematu.
Westchnął ciężko od niechcenia i zamaszystym ruchem
opuścił szybko gabinet.
Sama także przesunęłam się w przód z zamiarem
odejścia, ale dyrektorka znów zwróciła się do mnie znad papierów.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, chłopak nie ma
przyszłości. Szkoda twojego czasu dla Jareda Leto. - Jared. Pierwszy raz
usłyszałam jego imię. Spodziewałam się czegoś dużo wyższych lotów, czegoś
bardziej wyrafinowanego. Wydawało mi się zbyt normalne, pospolite jak dla kogoś
takiego.
Uratowałam mu tyłek - ja. Nie wiem, gdzie była moja
świadomość, gdy podejmowałam decyzję o wiązaniu się z człowiekiem, który już
się mocno postara, aby urządzić mi piekło z życia. Próbowałam dostrzec coś pomiędzy
faktem, że wpadłam w wyjątkowo głębokie bagno. I rzeczywiście, poza minusami
było także wiele plusów. Leto był mi winien teraz przysługę, mogłam starać się udowodnić
swoje racje oraz uwiecznić jego prezencję na płótnie, co będzie nie lada
wyzwaniem. Jak mówiłam wcześniej, będziemy się wykańczać nawzajem. Tak więc
ruletka poszła w ruch.
- Dam radę.
I będziecie w nienawiści u
wszystkich z powodu mojego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie
zbawiony.*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz