Dziś miało być inaczej. Czułam to w kościach.
Pierwszy dzień, w którym miałam wykazać się jako artystka i prawowity członek
tej znienawidzonej przeze mnie szkoły. Poczuć od kilku długich dni, że jestem
gdzieś przynależna, choćby nawet tym miejscem miało być coś w rodzaju
psychiatryka dla ubogich.
Szłam długim, wąskim korytarzem słysząc pod
tenisówkami znajome skrzypienie. Naprawdę zaczynałam się bać o własne życie, bo
stąpanie co dzień po czymś takim przez tysiące osób mogło skończyć się w końcu
katastrofą. Małe przejście zaprowadziło mnie do większej przestrzeni z ogromnymi
oknami, i tak co kilka kroków.
W oddali rozpoznałam iskrzącą się w świetle dnia
blond czuprynę Dana. Przebijał się przez małą grupkę. Była ona stworzona przez
osoby, które w jakiś sposób już potrafiłam odróżnić od znacznej większości. Zainteresowanie
moją osobą na szczęście słabło w miarę mijających dni, co chyba znaczyło, że
otoczenie zaczynało mnie akceptować. Zyskiwałam coraz solidniejsze fundamenty,
na których budowało się zaufanie. Wszystko zaczynało się układać w zgrabną
całość.
Na mój widok uśmiechnął się szeroko i pomachał
energicznie.
- Hej - zawołałam, gdy nasz dystans się zmniejszył.
- Hej, jak po sobocie? Wszystko w porządku?
Na wspomnienie wydarzeń z tamtego dnia zadrżałam.
Wciąż pamiętałam to uczucie, gdy spadasz i nie wiesz co się z tobą dzieje. Jak czasem
podczas zasypiania. Nie cierpiałam tego. Potwornie jest nie mieć kontroli nad
własnym ciałem. Miałam zamiar dzisiaj odpłacić się tym samym, Kretynowi, który
sprawił, że tak właśnie się poczułam. Sprawić, że to on będzie skomleć i błagać
o litość.
- Tak, już tak. Przemokłam trochę i chyba nieco
przeziębiłam się, bo kicham od rana jak opętana - zameldowałam słabym tonem.
Natychmiast ujął delikatnie mój policzek i zaraz
wygłosił krótkie kazanie:
- Powinnaś była zostać w domu
- Pierwsza poważna praca... muszę udowodnić, że nie
trafiłam tu przez pomyłkę - wyjaśniłam, choć i tak prawdziwy powód leżał we
mnie głęboko ukryty. Moja duma zbytnio by ucierpiała, gdybym nie przystała na
odwet. Jestem zbyt zawzięta, by odpuścić, jeśli chodzi o mój honor.
Zauważyłam w oddali Billy'ego w różowej koszuli
wciągniętej do spodni i czymś, co przypominało szlafrok w cętki. Szedł z Holly
i Pheobe pod ręką. Wyglądał - a przynajmniej dla mnie, niczym zawodowy alfons.
Skinął w naszą stronę szczupłą dłonią.
- Dziękuję, że chciałeś mi pomóc. Naprawdę to
doceniam - byłam doskonale świadoma tego, jak kadzenie mu, na niego działa;
uskrzydla go.
Jego twarz stała się jeszcze bardziej okrągła
poprzez uśmiech, który formował mu policzki na dwa pomidory.
- Kochani, ale było za-je-bi-ście u Steph w sobotę!
- Billie zaakcentował każde słowo z naturalnym podnieceniem. Był taki zachwycony i
szczęśliwy, że coś w okolicy mojego nadbrzusza ożyło tylko po to, aby mnie
ukłuć. Halo, jestem Skyler Sparks, ja nie czuję frustracji z takiego powodu.
- Poznałem takiego czarującego faceta, mówię wam. Taakie
Ciasteczko! - oblizał wargi i przycisnął z obydwu stron dziewczyny do piersi,
wciąż rozkoszując się niewidzialnym dla nas obrazem.
- Starczy, Billie - zaprotestował Dan, śmiesznie
zażenowany i ruszył do sali.
- A dziewczynki tutaj są bardzo zainteresowane -
zawołał w odpowiedzi. Spojrzał na mnie i rozbawiony przewrócił oczami.
Pośpieszył za nim ciągnąc pod pachami Holly i Pheobe, a ja potruchtałam obok.
- Tak w ogóle to zniknęło mi w weekend dziesięć
dolców. Wam nic nie zginęło?
Odwróciłam stężałą twarz w przeciwną stronę. Zgaduję,
że miałam teraz minę jak dziecko, które zwinęło mamie z portfela dolara. Nie
zamierzałam wyjawiać prawdy, nie chciałam mieć nic wspólnego z chłopakiem ze
slumsów, ani z tym całym szaleństwem zeszłej soboty. Chciałam zapomnieć o
wszystkim, o słabości, która mnie wtedy dotknęła. Jako świadek pierwszego
stopnia nie chciałam być poddawana opinii innych. Może miałam powiedzieć: tak,
Billie, stałam kilka metrów dalej jak jakiś Postrzeleniec grzebał w twojej
torebce, a ja nic z tym nie zrobiłam?
Zerknął to na Dana, to na mnie. Natychmiast
wyprostowałam plecy i swoją udawaną powagę sytuacji. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
Weszliśmy do pracowni artystycznej. Pierwsze, na co
każdy zwrócił uwagę, po przekroczeniu progu było ogromne prześcieradło
uwidaczniające jakieś uwypuklone kształty. Przed nami stało kilka płócien na
sztalugach, z osobnymi farbami do dyspozycji.
- To kolejny powód, dla którego nie powinieneś brać
tej durnej torebki - Dan dźgnął bruneta w żebro, ale od razu tego pożałował, bo
Billie odlepił się od dziewczyn i zasadził mu dużo mocniejszego kuksańca.
- Nigdy nie dorosną - oceniła Blada Piękność. -
Ciekawe co będzie naszym pierwszym sprawdzianem! - klasnęła w dłonie zręcznie przechodząc
do innego tematu.
- Stawiam na jakieś rupiecie, pan Miyuki ma ich u
siebie całą masę - rzuciła Pheobe.
- Głupia jesteś, jest bardzo sentymentalny, a tak
poza, to słyszałam, że były rok temu...
Zajęłam swoje wybrane stanowisko i spojrzałam
ponownie na przedmiot wszelkiego zainteresowania. Każdy tylko zastanawiał się,
co kryje brudno-biała narzuta. Zdecydowanie pobudzało to moją wyobraźnie, bo
kontury w mojej głowie same zaczynały się kształtować. Nie czekając dłużej
wyjęłam z torby mój ulubiony pędzel. Sięgnęłam wzrokiem jeszcze raz. W tej
chwili rozpoznanie kunsztownej kompozycji było w praktyce niemożliwe, przez przewijające
się przed nią tłumy. Większość twarzy już kojarzyłam. Anne, Rita, Johnny,
Stephanie... i znów ON. Omijał mnie płynnie wzrokiem, traktował jak powietrze,
przez co chyba poczułam się jeszcze gorzej niż, gdyby znów zmroził mnie tym
swoim spojrzeniem.
- Skyler, słuchasz mnie? - Holly wyszarpała mnie z
własnego umysłu. Odchrząknęłam.
- Przepraszam, co mówiłaś? - spytałam z grzeczności.
Tak naprawdę miałam to w nosie i czekałam tylko na to aż znów zacznie gadać,
aby się czymś zajęła i nie zwracała już na mnie uwagi.
Zaczęłam kiwać lekko głową, co miało dać wyraz temu,
że z uwagą słucham jej paplaniny. Chłopak zajął pozycję tuż za mną, bez żadnej
uwagi, komentarza ani nawet szybkiego zerknięcia z ukrycia. To dziwne, ale
przyzwyczaiłam się już, gdy tak patrzy, wyniszczając mnie od środka raz po raz.
Wydaje mi się nawet, że chyba potrafię odeprzeć jego atak.
***
- Martwa natura, co za banał - Ruszyłam razem z
Danem wąskim korytarzem, prowadzącym do schodów na parter.
- Widziałem jak ci świetnie poszło - przyznał.
Byłam szczerze dumna z dwóch godzin pracy nad moją
pierwszą pracą, która wymagała zaliczenia. Przepełniało mnie to dziwaczne
uczucie, które towarzyszyło mi każdego razu, gdy tworzyłam coś, dając z siebie
wszystko.
Wciąż pamiętałam czasy, gdy mama była przeciwna
mojej karierze artystycznej. Wszystkimi siłami próbowała odciągnąć mnie od
sztuki, twierdząc, że to nie jest prawdziwy zawód, że będę mieć jedynie
zmarnowane życie. Ale na myśl, że już więcej nie poczułabym się tak, jak teraz,
ogarnia mnie ból przegranego. Byłoby to równoznaczne z tym, że mogłabym umrzeć,
bo co to za życie bez chwil, które sprawiają nam największą przyjemność? To
właśnie w tej chwili czuję się spełniona, czuję się żywa.
- Błagam - parsknęłam. - Mogli się bardziej
postarać, bo wytłumacz mi co to za trud, pociągnąć kilka razy w kółko pędzlem
po płótnie. Przecież samo narzędzie tobą kieruje - Nagle przypomniałam sobie o
małym, samotnym pędzlu, pozostawionym w sali.
- O cholera, zapomniałam czegoś, zaczekaj tu
chwileczkę - rzuciłam w jego stronę nie czekając na odpowiedź. Po chwili
wróciłam z narzędziem w dłoni.
Zaczęłam torować sobie drogę między mijającymi się
ciągami studentów. Dan opierał się o balustradę i obserwował niższe piętro. Miałam
w końcu okazję rozejrzeć się z góry na całą przestrzeń budynku. Była naprawdę
ogromna, lecz w takim samym stopniu zaniedbana jak i stara. Widziałam stąd
przechadzających się korytarzami uczelni ludzi, byli niczym błądzące mrówki. Jedni
zmierzali dokądś pogrążeni w zaciętej rozmowie, inni spieszyli się do sal
wykładowczych, a jeszcze kolejni kończyli zajęcia mijając się w drzwiach z tymi,
którzy dopiero je zaczynali. Przeniosłam wzrok na ołowiane ściany, w których
załatane były gigantyczne okna. Obnażały mech, który porastał na korach drzew, zlewając
się z trawą oraz pnącza wijące się na dalszej części budynku, niczym węże,
takie nasycone kolorem. Pogoda dawała pierwsze oznaki deszczu. Chmury opanowały
niebo, całkowicie przysłaniając słońce.
- Mój szczęśliwy pędzel - Wysunęłam go z dłoni
wyjaśniając dlaczego tak ni z owąd zniknęłam.
Przeczesał dłonią przytwierdzoną do głowy żelem
grzywę, z której wypadły tu i ówdzie pojedyncze kosmyki. Gdy jego ręka zniknęła
z twarzy zauważyłam pojawiający się uśmiech.
- To super, że wierzysz w takie rzeczy.
- Ale, że jakie? Zdobyłam dzięki niemu pierwsze
miejsce w niejednej olimpiadzie. - pogłaskałam przedmiot teatralnie, z
największą łagodnością, na jaką było mnie stać.
- I dzięki ilu innym jeszcze? - podchwycił temat.
- Nie słuchaj go, jesteś jedyny - roześmiałam się,
ale to nie trwało długo, bo udało mi się znów rozpoznać Jego. Miałam wrażenie,
że jest jak duch nawiedzający mnie każdego dnia, chodzący krok w krok za mną.
Gdzie poszłam, tam zawsze musi być on. Osaczał mnie, ale przysięgłam sobie
wojnę, że to ja zmiażdżę jego, nie odwrotnie. Będziemy się wykańczać nawzajem,
aż w końcu pożałuje, że ze mną zadarł.
Jego głowę z powrotem zakrywał obszerny kaptur. Czułam
się górą, bo w dole wydawał się taki malutki i nieszkodliwy. Wędrował gdzieś
mozolnie, wciąż ubrany w stu procentach na czarno. Mogłam na niego teraz patrzeć
bez obaw i umiaru. Uniósł głowę, a ja mogłabym w tej chwili przysiąc, że
usłyszał moje myśli. Dosięgnął mnie wzrokiem i przeszył na wylot. Jego oczy
zabudowane w tej czerni płonęły wściekłością do wszystkiego i wszystkich, do
wszelkiego życia. Na zupełnie białej twarzy były jak dwa wypalające się słońca,
aż włoski na moim ciele zaczęły stawać dęba. Wycofuję. Wycofuję się z tego, co
powiedziałam. Moja duma temperowała się przy nim i nie byłam w stanie tego
zatrzymać.
Usłyszałam nagły, narastający hałas. Wyjące syreny nachodzące
na siebie dźwiękiem. Wyły z każdej strony. To nie były jeszcze oznaki
szaleństwa, to było prawdziwe. Nagle w przedniej szybie pojawił się wóz
policyjny. Jeden, drugi, trzeci...
Cała uczelnia ucichła, jakby specjalnie czekała na
dalszy przebieg wydarzeń. Świrus musiał je zauważyć, bo rzucił się do ucieczki.
Gonił ile sił w nogach. Nie był już to jego swojski, ciężki krok, tylko
prawdziwa walka o wolność. Nie wiedziałam co się dzieje. Serce waliło mi jak
oszalałe. Bezwiednie ściskałam całymi dłońmi barierkę. Mogłam dostrzec w biegu
zaciętość na jego twarzy. Mimo wszystko chciałam, żeby mu się udało. Chciałam
wykrzyczeć, że da radę, że ucieknie - ale to na nic. Niespodziewanie w drugim
szybie także wyrosły jak spod ziemi auta policyjne. Natychmiast zawrócił i
zaczął biec w drugą stronę, wprost na kolejnych funkcjonariuszy. Próbował coś
wskórać, ominąć ich, ale otoczyli go z każdej strony.
Ugięły się pode mną nogi. Zaskoczyło mnie moje
własne rozczarowanie, gdy agresywnie zrzucili mu z głowy kaptur. Szamotał się,
gdy wyciągnęli kajdanki i próbowali mu je założyć. To działo się tak niemożliwe
szybko. Przed chwilą jeszcze tu był i spoglądał na mnie jak na kogoś, kogo chce
zarżnąć, a teraz już go nie było.
***
Ta cisza mnie przytłacza. Wciąż czuje tylko tą
narastającą, gotującą się we mnie frustrację. Coś tam w środku nie pozwala mi
spokojnie funkcjonować. Nie wiem czym to jest spowodowane. Czułam, jakby coś
mnie gniotło tam w środku, jakieś niewidzialne ręce zduszały we mnie ostatnie
namiastki tlenu.
Zwlekłam się z łóżka i zerknęłam na zegarek - w pół
do siódmej. To jeszcze bardziej podsycało moją chęć mordu na tę chwilę.
Podsunęłam się do lustra. Twarz pomięta od snu, wyblakłe ciemno-brązowe oczy,
niewyraźnie rysy twarzy, które w świetle dnia stają się ostre jak nóż, potargane
włosy i drobna postura w letniej piżamce to jedyne, co teraz widziałam w
zwierciadle. Przeciągnęłam palcami po powiekach, aby rozbudzić wzrok. To byłam
cała ja, ta prawdziwa, wewnątrz i z zewnątrz. Bez tych wszystkich zabiegów
upiększających mnie, kreujących nowy charakter.
Dziś nic mi nie wychodziło. Za długo wybierałam
ciuchy i za długo się malowałam, bo nie mogłam uzyskać swojej określonej
perfekcji. Wszystko było nie tak. Ledwo co mogłam zmieścić w żołądku kilka
kęsów croissanta i łyków kawy. Wyszłam z domu jako pierwsza nie żegnając się z
nikim. Antoine - szofer, zawiózł mnie na uczelnię przedwcześnie, więc udałam
się jeszcze do biblioteczki i wypożyczyłam kolejne tomiki pisma Dalekiego
Wschodu.
Na uczelni istniał tylko jeden temat, wszyscy mówili
tylko o małomiasteczkowym Pajacu i tym co się stało. Aresztowanie chłopaka ze
slumsów stało się tematem tabu - świat oszalał. Sądziłam, że mimo, że nigdy
wcześniej nie widziałam takiej akcji, tutaj to chleb powszedni.
- Słyszałem, gdy mówili jaką dyrektorka miała surową
minę i jak uważnie się przyglądała, gdy wsadzali go do auta.
- Nie dziwię się, nigdy nie pałała do niego choć
odrobiną sympatii. - Usłyszałam pewnego razu na stołówce. Bezustanne rozmowy o
Przygłupie jeszcze bardziej rozpalały moją nienawiść do niego. Tutaj
najmniejsza rzecz stawała się sensacją na miesiące. Ileż razy w kółko można
słyszeć o tym samym?
Pana ''Nie Wiem Jak Się Nazywa'' nie było szósty
dzień z rzędu - nie wliczając w to weekendów. Czyżby przymknęli go na zawsze? I
najważniejsze pytanie, za co w ogóle go posłali za kratki.
Wiedziałam jedynie to, że mam swój (upragniony?)
spokój, a plotki w końcu ucichną. I tak nic od tygodnia, żadnych zmian czy
choćby nowinek. To miejsce, zwłaszcza, że niedawno rozmawiałam przez telefon ze
starymi przyjaciółkami, które opowiedziały mi ile się wydarzyło od mojego
zniknięcia, było jakimś cholernie niefortunnym punktem w moim życiu. Tkwię tu
jak zamknięta w pudełku zapałek, z dala od cywilizacji, w dodatku z tym, że
ciągle tu leje, gdy tymczasem w Houston można było się opalać. Tylko ta ciągła
monotonia i przygnębienie.
- Proszę już o ciszę. - zaczęła siódmego dnia
Profesor ''Zdzirowata'' Myers.
- Dzisiejszy wykład poświęcę pracy w parach. Wiem,
że wielu z was to indywidualiści i chcą przekazać pełnię własnej ekspresji, ale
postanowiliśmy stworzyć eksperyment, walkę dwóch dusz. Chcielibyśmy, aby płótno
było waszą artystyczną wojną, wojną przeciwieństw, jak ogień i lód, huragan i
sympatyczny powiew. To ważna umiejętność dla artysty współdziałać z drugą
osobą. Konkurs jest związany z zaplanowaną wystawą Damiena Hirsta, niedawnego
absolwenta zaprzyjaźnionej szkoły w Londynie. Dzieło dwóch zwycięzców zostanie
zaprezentowane właśnie na niej. Przybędzie wielu sławnych krytyków sztuki. Ale
to nie wszystko, do nagrody należy także automatyczne zaliczenie jednego z
końcowych egzaminu. Sądzę, że warto zatem walczyć o wygraną. Dobierzcie się w
pary i stwórzcie coś naprawdę niepowtarzalnego, grę dwóch charakterów. Tematyka
dowolna.
Od razu pomyślałam, że w tej kwestii jestem
bezpieczna, bo Złoty Chłopiec na pewno się zgodzi być moją drugą połówką.
Odwróciłam się uśmiechnięta od ucha do ucha, aby ładnie poprosić, ale czegoś
nie przewidziałam. Holly już łasiła się do niego gładząc go po włosach.
Zdołałam utrzymać sztuczny uśmiech i tylko skinęłam głową. Wróciłam szybko do
poprzedniej pozycji i rozejrzałam się. Byłam niemalże pewna, że i tak ktoś
zaraz zaprosi mnie do współpracy.
Minęła godzina i niestety moje przypuszczenia się
nie potwierdziły. Nikt nie wyrażał chęci połączenia się. Pożałujecie -
zaprzysięgłam sobie. Zażenowana i upokorzona stanęłam przed Myers.
- Tak, słucham? - spytała składając dokumenty w
równy stosik.
- Wszyscy już są poparowani, a ja nie mam nikogo. -
zaapelowałam obojętnym tonem.
- Przykro mi. - odpowiedziała krótko. - W takim
razie musisz poczekać na Pana Leto. - nie miałam pojęcia, co to miało znaczyć.
''Pan Leto''? Chyba nie mówi o tym Świrze?
Rozłożyłam ręce pytająco z nadzieją, że zauważy ten
gest, ale widocznie papiery były ode mnie ważniejsze. - To znaczy? - odezwałam
się w końcu.
- W grupie jest trzydzieści osób, po równo. Niestety
trzeba poczekać aż Pan Leto uporządkuje swoje sprawy - wyjaśniła.
- No dobrze, a kiedy... - te słowa nie mogła przejść
przez moje usta. - Ugh, Pan Leto łaskawie się pojawi?
Myers skończyła tworzyć stosik na swoim biurku i
podniosła na mnie wzrok.
- Przepraszam, ale w sprawy studentów nie mogę
ingerować.
- Ah, doprawdy? Ja słyszałam, że jest z nim pani w
bardzo bliskich relacjach. - wypaliłam, aczkolwiek nie mogłam już słuchać tych
bredni o tym, jaka to ona jest wspaniałomyślna. Byłam mocno zirytowana i chyba
dobrze się stało, że jej to wytknęłam. Dopiero zaraz potem zrozumiałam, że
zabrzmiało to tak, jakby mi zależało.
Odetchnęła wyraźnie rozbawiona.
- Posłuchaj, Skyler. Domyślam się, że różne pogłoski
chodzą na mój temat, ale uwierz mi na słowo, nie ryzykowałabym swojej kariery
zawodowej, ani związku z Patricią... - przerwała, kładąc przede mną fotografię.
Widoczna była na niej ona i druga kobieta całująca ją w policzek. Były wyraźnie
szczęśliwe. - ...dla przelotnego romansu z kimś, kto mógłby być moim synem. Znam
jego matkę, to dobra, biedna kobieta, która chce jak najlepiej dla swoich
dzieci. Dlatego im pomagam.
W tej chwili poczułam się jak ostatnia idiotka.
Najbardziej w tej chwili pragnęłam zapaść się pod ziemię. Kolejny raz zostałam
dzisiaj skompromitowana. Profesorka była lesbijką a Leto robił sobie ze mnie
jaja, Myers robiła sobie ze mnie jaja i cała szkoła też. Nie cierpię tego
miejsca. Traktują mnie jak wyrzutka, a przecież to oni nimi są. Miałam dość i
chyba po raz pierwszy nie mogłam się doczekać kolejnej przeprowadzki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz